Pogoda prawdziwie jesienna już od kilku tygodni i nie chce się opuszczać ciepłego domu, jeśli nie ma ku temu bezwzględnie koniecznego powodu, toteż i u nas ostatnio z weekendów wyjazdowych przerzuciliśmy się na weekendy domowe, ale trzeba było w końcu się przełamać i opuścić ciepłą norkę, bo przecież jest tyle rzeczy do obejrzenia, że i tak człowiek wszystkiego nie zdąży, choćby żył i tysiąc lat, pomijając już prawdopodobieństwo, że przy osiągnięciu lat dwustu kilku ochota na podróżowanie zapewne maleje człowiekowi drastycznie.
Wybraliśmy się więc w tę jesienną słotę do Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu. Od dawna już miałam ochotę na odwiedziny w tym skansenie, bowiem jest to obiekt nieco bardziej żywy niż większość takich miejsc w Polsce. Organizowane są tam od kilku lat normalne żniwa, wykopki i inne wydarzenia, które w dawnych czasach na zwyczajnej wsi były czymś normalnym, a dziś ze świecą szukać, bo wszystko jest unowocześnione i zmechanizowane. Gdyby ktoś moim rodzicom czy dziadkom powiedział w latach 80, że za udział w takim wiązaniu snopków ludzie kiedyś będą płacić, to z cała pewnością popukali by się znacząco w głowę.
Muzeum, skansen rzeczywiście jest, stoi, bardzo ładnie utrzymane, kolorowe, zachęcające do spacerów. Sielskie takie. Można wybrać się również na przejażdżkę wozem, bryczką a przy odpowiedniej aurze również saniami- niestety nie dane nam było skorzystać z końskich atrakcji, zdaje się, że najlepiej umówić to wcześniej, bo tutejsza stadnina prowadzi również różne zajęcia z końmi, naukę jazdy konnej na przykład i akurat kiedy my tam byliśmy i pracownicy i konie zajęte były na ujeżdżalni.
Z uczestniczenia w imprezach wyleczyłam się natomiast całkowicie przeczytawszy, że w ostatniej imprezie pod tytułem „wykopki” wzięło udział ponad trzy tysiące osób…
Jest całkiem sporo wydarzeń organizowanych na terenie muzeum, a mnie jednak ciągle brakuje takiego skansenu, w którym to życie będzie się dziać nie tylko z okazji imprez kilka razy do roku, a choćby w każdy weekend. Przecież te domy są wyposażone we wszelkie sprzęty, które w dawnych czasach wystarczały gospodarzom do ich prowadzenia, przecież jak by to było przyjemnie wchodząc do takiego domu, gdzie w obejściu krząta się gospodyni, która zagniata ciasto na chleb, gdzie na kuchni pyrka strawa, a niechby ona przez cały dzień ten chleb zagniatała, a te warzywa bulgotały w wodzie do wieczora, niechby przez cały dzień plewiła ogródek, czy łuskała groch, albo darła pierze, prała, czy cokolwiek, niechby gospodarz w stodole przez cały dzień siano przerzucał z miejsca na miejsce, konia przeprowadził, wóz zaprzągł, niechby tak ta wieś choć trochę żyła, chciałoby się wrócić, zamienić słowo, uśmiechnąć, odwiedzić jak znajomych.
Nic to, póki co zapraszam Was na spacer po starej mazowieckiej wsi, bez życia i bez zapachu, ale jakże kolorowej i przyjemnej.

Spacer po wiosce zaczyna się od dworu, niestety wnętrza nie widzieliśmy. W sezonie jesienno -zimowym wnętrza można oglądać tylko z przewodnikiem, spacer trwa około 2 godzin więc na przewodnika się nie zdecydowaliśmy, było zimno, nie wiadomo było ile dzieci wytrzymają, a bez przewodnika mogliśmy zakończyć w dowolnej chwili.

Klasyczna chata mazowiecka

Udało się (przez okno) uchwycić fragment wnętrza.

Takie stodoły pamiętam z dzieciństwa, ale teraz już chyba tylko w skansenach można zobaczyć.

Są i ziemniaki;-)

Kolejna, nieco mniejsza chatka, w inny sposób usytuowana.

Gospodarz chyba lubił gołębie, a z jednego z budynków gospodarczych budynków obok chatki słychać było kwakanie kaczek

Lamus
A teraz idziemy w odwiedziny do Sołtysa:

Dom Sołtysa nieco bogatszy od pozostałych.

Prawda, że w środku też widać różnicę?
A to okna z innego domu, ale no mogłam sobie odmówić ich pokazania. Te na pierwszy rzut oka koronkowe firanki wykonane są z papieru.

Tutaj widać dokładnie, że firanka tak naprawdę jest misterną wycinanką.
Pasieka:

Latem tu musi być naprawdę niesamowicie!

Tam w głębi chyba była Gospoda, a może Kuźnia? ale nie dotarliśmy tam tym razem.

Wioska jest położona na skarpie, poniżej płynie rzeka i jest ścieżka ornitologiczna. Nie szliśmy, bo dzieci miały już dosyć, a z góry było widać wijącą się dróżkę, jednak przy jesiennej pogodzie chyba trudną do przebycia bez kaloszy. Wiosną, latem musi być tam pięknie i ptaków pewnie całe mnóstwo. Ptasie budki widoczne są niemal wszędzie. Nie przeczę, od razu pomyślałam o Miral, ale to jednak trochę daleko;-)

Spacer kończy się przy kościele, wnętrza tym razem nie mogliśmy zobaczyć.
Jeszcze na koniec powóz i koń, niestety osobno:
Sioło to jednak nie wszystko.
Całe przedsięwzięcie zajmuje bagatela prawie 60ha powierzchni, a prezentowana wioska mieści się co najwyżej na kilku hektarach. Część zajmują pola uprawne, a na części można się nieźle odprężyć…
W kontraście ale i w harmonii jednocześnie na terenie skansenu znajdują się obiekty hotelowo-rekreacyjne. Oprócz wspomnianej wyżej stadniny i związanej z nią powozowni na terenie ośrodka można się zrelaksować i „odnowić” nieco, bo obiekt oferuje: baseny, sauny, masaże, kręgle, restauracje, a dla najmłodszych sala z zabawkami. Jest też coś dla ducha bo w jednym z budynków mieści się galeria sztuki. A najbardziej nieprawdopodobne w naszych realiach jest to, że zarówno skansen jak i obiekty wypoczynkowo-rekreacyjne powstały z inicjatywy Marszałka Województwa, z czym się pierwszy raz spotykam, żeby bądź co bądź państwowa jednostka miała tak dobry pomysł i zrealizowała go z takim rozmachem i w tak ciekawy sposób.

Budynek Ogień. W opisie jest pewne przekłamanie: budynek nie jest obłożony łupkiem kamiennym, a jego łudząco przypominającym oryginał zamiennikiem z tworzywa, ale cóż, nie każdy się musi znać, nie każdy musi dotykać. Wygląda jak prawdziwy, a pewnie sporo tańszy od kamienia.

Budynek Woda
Więcej o projekcie można przeczytać np tutaj: www.bryla.pl.
O samych obiektach można by dużo jeszcze napisać, a o obsłudze jeszcze więcej, ale to już zupełnie inna historia….
Zapraszam na spacer po jesiennym, mazowieckim skansenie…
O, świetne! Od kilku lat wybieram się do Sierpca i dojechać nie mogę. Może na wiosnę?
Bardzo ładny spacer. I nie trzeba zakładać kilku warstw ubrania
Ja też kilka lat się wybierałam, aż się w końcu udało.
Skansen wyszedł tak trochę przypadkiem, bo główny cel był inny, ale w sumie całkiem przyjemne miejsce.
Dzień dobry na nowym pięterku.
Co do ewentualnego „ożywienia” skansenu, to to jednak są na dzień dobry zupełnie inne pieniądze. Tak się składa, że dzięki moim wspaniałym gospodarzom miałem okazję porównać z podobnymi placówkami w USA (dom Jerzego Waszyngtona w Mount Vernon, pierwsza osada imigrantów w Jamestown, jedno z pierwszych miasteczek w Williamsburgu) i owszem, tam to wszystko jest właśnie tak „żywe”, jak tu postulujesz, ale też i finansowanie zgoła inne.
Co do wnętrz, to przypomniał mi się inny skansen, ale już nie pamiętam gdzie (w Klukach? W Olsztynku?), gdzie przewodnik zapewniał nas, że łóżka są dużo krótsze niż współczesne, bo ludzie… sypiali na półsiedząco, ze strachu, że jak się położą, to stanie się coś złego (właśnie nie pamiętam, czy to był strach zwykły, że będą spali z otwartymi ustami i np. połkną pająką, czy też transcendentalny, że przez otwarte usta ucieknie dusza).
No i faktycznie – pomysł połączenia funkcji znakomity! (półgębkiem dodam, że w Jamestown też tak zrobiono – obok skansenu i nowoczesnego muzeum działa niemniej nowoczesne centrum konferencyjne, a co do hoteli i pozostałych przyjemności, to zapewne w nieco dalszej okolicy).
Z tymi krótszymi łóżkami to prawda – tak samo jest w Wilanowie. Przewodniczka mówiła też o spaniu na półleżąco. Pozycja leżąca przeznaczona była dla… nieboszczyków. Nikt zatem nie kładł się na płasko, bo bał się, że umrze. Taki odpowiednik tabu językowego 😉
To teraz nie wiem, te wszystkie wielkie królewskie łoża z baldachimem – może osób królewskiej krwi to tabu nie dotyczyło? Albo było ich stać, żeby na jednym końcu ułożyć piramidę z poduszek i spać na półleżąco?
Aha, i ciekawe, kiedy to tabu się skończyło!
Ale te królewskie nie były długie!
To znaczy takiego Sobieskiego i wcześniej. Bo może Wersal czy coś tam innego wyglądał inaczej? W każdym razie – bez względu na długość łóżka spało się raczej siedząc niż leżąc. Nie wiem tylko do którego wieku.
A Marysieńka ze swoim jeździła w podróże. I ja ją rozumiem 😀
OIDP łóżko królewskie w Tower of London było całkiem przyzwoitej długości…
Oni zawsze cierpieli na manię wielkości…
Do tego Henryk VIII był rozmiarów raczej słusznych…
O łóżku cały czas rozmawiamy?

O wzrost i wagę Jegomości Króla mnie chodziło, co się przekłada bezpośrednio na wymiary pożądanego łoża.
Ofkors.
On bardzo dużo konsumował.
Swoją drogą, jak się ogląda dawne zbroje, to nie sposób nie zauważyć, że wcale ładnie wyrośliśmy… (no, są wyjątki!).
Bonaparte?

Jak się obejrzy obiekty w Sierpcu to ma się nieodparte wrażenie, że z pieniędzmi nie mają problemu;)
Aha, czy w Sierpcu czasem nie ma browaru? (zupełnie niezależnie od skansenu?)
Dwa powody, żeby jechać do Sierpca, to lepiej niż jeden powód…
W Sierpcu jest browar Kasztelan, piwo Kasztelan reklamowane jest przez obsługę jako „nasze piwo regionalne”, jednak czy z regionalnym ma jeszcze cokolwiek wspólnego, po za tym, że jest w Sierpcu wytwarzane to nie wiem, bo browar wchodzi w skład koncernu Calsberg.
Kłaniam się 🙂 W Sierpcu był browar , tak jak w wielu innych miejscach . Teraz są rozlewnie różnego rodzaju firm nie mające nic wspólnego z lokalnym folklorem . Gimii**** zaprezentowała materiał godny reportera kolorowej gazety i jest jakby to powiedzieć :wzorem do naśladowania . Z jednym wyjątkiem . Autorce marzy się zwiedzanie dawnej wsi w dynamice . A więc oglądanie: darcie pierza , łuskanie grochu , pielenie ogródka , zagniatanie ciasta ,oraz innych zajęć na wsi , wcale przez mieszkańców nie uwielbianych . Dawna praca na wsi była mordęgą i kto to pamięta , to do tych zajęć nie tęskni . Zgadzam się z Quackiem , że można skansen ożywić , ale to kosztuje i będziemy mieli nie skansen , a wiejski teatr . Dzisiaj nie ma nic za darmo . Nawet struganie wariata , też kosztuje . Materiał bardzo mi się podoba , bez dynamiki , bo znam wszystko z realu .
Dobry wieczór. Skojarzyło mi się, że w okolicach 1998-99 roku pracowałem w agencji reklamowej, która podchodziła do przetargu na kampanię reklamową piwa z Sierpca. Dwa miesiące ciężkiej roboty, a przetarg i tak wygrał zięć prezesa.
Masz rację Maksiu. Dawna praca na wsi była mordęgą. Nie wiem ilu chętnych by się teraz na to zdecydowało. Może jako wakacyjną rozrywkę na jeden dzień. Nie sądzę, by na cały sezon… Chyba że za bardzo dobrą opłatą, to ktoś, kto nie ma pracy, a ma rodzinę na utrzymaniu…

I tak jak Ty, znam to wszystko z realu
Kochani, ja też znam to wszystko z realu, jeszcze kilka lat temu mój tata obrabiał całą ziemię za pomocą konia tylko i konnych maszyn , i dobrze wiem jak ta praca wygląda. Pozwolę sobie nie zgodzić się w Wami, że to było jakaś niewyobrażalnie ciężkie zajęcie powodujące w dodatku jakąś traumę. Owszem była to ciężka praca, w pocie czoła i zazwyczaj od świtu do nocy, ale te najbardziej ciężkie zajęcia nie były przez okrągły rok, „poza sezonem” to życie nie było lekkie, ale nie było też traumatyczne. Darcie pierza pamiętam z dzieciństwa jeszcze i było to bardzo lubiane zajecie, zwłaszcza jeśli odbywało się grupowo- a czasem tak się zdarzało. Łuskanie grochu też nie było czymś strasznym- bardzo lubiłam te wieczory kiedy babcia przynosiła ususzony groch wysypywała to wszystko na podłogę i przy niekończących się opowieściach wszyscy siedzieli wspólnie i wyskubywali ziarenka. Pielenie ogródka czy zagniatanie ciasta w domach na wsi do tej pory są zwyczajnymi zajęciami- owszem nie każdy je może lubi, ale nie jest to nic strasznego, tak samo jak krzątanie się pod domu, gotowanie obiadu czy inne zwyczajne zajęcia. Nawet opiekowanie się inwentarzem nie jest czymś aż tak potwornym, że nie warto sobie tego przypominać (nasi sąsiedzi hodują świnie, krowy, kury, perliczki i króliki a nie wydają się być z tego powodu nieszczęśliwymi ludźmi).
Za teatrzyk typu żniwa czy wykopki ludzie płacą i przyjeżdżają w setkach czy tysiącach aby to obejrzeć, a mnie się marzy, żeby zamiast takiego faktycznie teatrzyku na te 8 godzin dziennie pracownicy muzeum (owszem za godziwą wypłatę, aczkolwiek nie wydaje mi się żeby to było jakieś poświęcenie ponad ludzkie siły) zamienili swoje codzienne ubranie na ubranie z epoki- to zaledwie XIX wiek, nie oszukujmy się, te stroje wiejskie (nie licząc świątecznych) nie były tak strojne, jak te prezentowane na Waszych zdjęciach, ale były zwyczajnie wygodne. Zamiast oprowadzających przewodników w każdym gospodarstwie siedziałaby gospodyni (albo gospodarz, wszak w stodole też jest co robić) robiąca w ramach swojej codziennej pracy codzienne zajęcia czy to w domu czy też w obejściu-a na ówczesnych sprzętach oczywiście, można by było zobaczyć, zagadać, zapytać. W każdym z tych gospodarstw Nie trąciłoby to teatrem, jeśli nie byłoby przesadzone w żadną stronę. Największym problemem byłby chyba język z dawnych lat, ale jak na razie to i w tym nie widzę problemu, osobiście znam co najmniej kilka osób, u których dawny język, gwara, jest ciągle tak żywy, że wystarczy słuchać, pisać i się uczyć, no i oczywiście źródeł pisanych znaleźć można całkiem sporo.
Drogi Tetryku, ja owszem wyobrażam sobie siebie, że na 8 godzin pracy zmieniam strój na ten sprzed stu lat, zakłam drewniaki i plewię ogródek, albo myję okna. Praca jak każda inna, i czym się różni od tej na poczcie albo w banku, gdzie pracownicy też przywdziewają służbowe uniformy i przez 8 godzin robią to co maja przykazane w umowie. Oczywiście, że zakontraktowanie „na życie” nie wchodzi w grę, ale praca na etacie, moim zdaniem, jak najbardziej.
Oczywiście to jest tylko moje zdanie i moje mrzonki, ale po prostu musiałam się wypowiedzieć;-)
Gimi, problem z tym jest jeden. Cała ta krzątanina, o której piszesz, miała jedną ważną cechę: celowość. Wszystkie te czynności, mniej lub bardziej uciążliwe, miały konkretny i wymierny efekt, w sumie sprowadzający się do zasobności gospodarstwa. Nie za bardzo jednak wyobrażam sobie rozliczania skansenu z efektywności gospodarki teatralnej – pozostawałoby więc działanie tylko dla działania. To ogromnie zwiększa dyskomfort wynikający z uciążliwości pracy.
W liceum byliśmy na wycieczce szkolnej w Warszawie – akurat gdy „cały naród odbudowywał Zamek Warszawski”. W ramach pracy pedagogicznej nad rozwojem patriotyzmu młodzieży ustawiono naz w szeregu na rusztowaniach i drabinkach i metodą „z rąk do rąk” przetransportowaliśmy na drugie piętro kubik czy 2 cegieł, przykładając się w ten sposób osobiście do odbudowy. Jak skończyliśmy, również dźwigowy zakończył przerwę śniadaniową i pozostałe cegły ruszyły na budowane właśnie drugie piętro normalną drogą: dźwigiem, paczkami po kubiku na raz…
Brawo, Gimi, bardzo ciekawy i ładny reportaż! Zupełnie niepotrzebnie się tremujesz 🙂
Zgadzam się z Maxem – dziś utrzymanie „żywego skansenu” raziłoby teatralnością. Czasy się zmieniają, nie da się wrócić te 50 czy sto lat do tyłu. Wyobraźcie sobie siebie, zakontraktowanych na życie w łapciach i pod strzechą – czy chwytając o świcie za sierp nie rzucilibyście odruchowo okiem na prognozę pogody w smartfonie?
Nie wiem, czy pracownicy skansenów (przynajmniej tamtych w USA) nie mają zakazu używania w pracy nowoczesnych urządzeń.
Konkurs dla spostrzegawczych. Na którym zdjęciu nie do końca skutecznie ukryła się autorka?
Czy może we wnętrzu jednego z domów?
Pisze, że nie wchodziła…
Wiem, ale wydaje mi się… Zaczekam na rozwiązanie. Poza tym może ktoś trafnie odpowie?
No to skoro już ta godzina i nie widać rozwiązania – wnętrze chaty sołtysa, odbicie w głębi, za stołem, na prawo od kwiatków na środku tegoż stołu?
Bingo! Sołtys ma duże lustro na wprost okna…
Nic się przed Wami nie ukryje;-)
Aż dziwne, że lustro nie pękło!
Rogale kupione STOP Będziemy degustować STOP Relacja po degustacji
Czekam cierpliwie.
Idę coś zjeść – na głodnego nie wytrzymam tego napięcia!
Rogala?!?
Nieee… za daleko i do Poznania, i do Jo…
No gratki dla nowej autorki z okazji debiutu. Jest dobrze. Została Pani nominowana do czwartkowych artykułów, notek, felietonów na tej stronie:-)
Też kiedyś porobiłem fotki w jakimś skansenie, chciałem je pokazać ale jak na złość gdzieś wsiąkły.
Ach, zapomniałbym. Ostatni gasi światło. Pstryk. Dobranoc.
Dziękuję za przychylne przyjęcie notki, bardzo mi miło;-)
Ja ostatnio mam fazę na skanseny, bo dzieciaki lubią (zwłaszcza to, że duża przestrzeń do biegania i nie trzeba być cicho).
Świetny reportaż ze skansenu!!! Brawo Gimi

Nawet wypatrzyłam budki lęgowe dla ptaków
Dziękuję

Budki dla ptaków można chyba liczyć w dziesiątkach. I jest ścieżka ornitologiczna;-)
O skansenie który „żyje” pisałam we wrześniu (chyba). Byliśmy w Old World Wisconsin w miasteczku Eagle. Pracownicy ubrani w stroje z odpowiedniej epoki, można było spróbować jak się pierze na tarze, czy popatrzeć jak facet orze ziemię (o kuźni i innych atrakcjach nie wspomnę). W gospodarstwach były zwierzaki, a w domach kobiety gotowały posiłki. Niby sielanka i coś co mogłoby się podobać, ale wyszliśmy stamtąd rozczarowani. Także nie wiem, czy gdyby w tym Sierpcu było udawane życie, to bardziej by Ci się podobało. A gdyby ktoś tam zamieszkał, przestałby to być skansen
Wiem jaka to ciężka praca. My, „miastowe”, po całym dniu pracy, padaliśmy jak muchy po azotoksie



Wieś „siermiężną” pamiętam z dzieciństwa i młodości. Nie było łatwo prać na tarze (nigdy tego nie robiłam, ale moja babcia, tak). Wujek miał małe gospodarstwo, także nauczyłam się jak się doi ręcznie krowy, jak się robi przewiąsła (a przynajmniej tak się to u nas nazywało) i wiąże snopki. O kopaniu kartofli (motyką!) nie wspominając. Wujek miał kosę, więc sierp nas ominął
Może dlatego w tego typu skansenach szukam bardziej ducha epoki, niż ludzi, którzy będą udawać, że pracują i tu mieszkają. Samo nałożenie kiecki z tamtej epoki niczego nie zmienia…
A może po prostu się czepiam i szukam dziury w całym
Miral, być może gdybym odwiedziła taki żyjący skansen, też bym się rozczarowała i zmieniła zdanie, nie wiem.
Na razie to nie jestem zadowolona z tego, że wchodzi się do tych pustych domów, które ani trochę nie pachną domem, a jedynie starym drewnem (niektóre), w których wszystko jest poukładane, odpicowane ale to jednak dalej tylko eksponaty, a przecież w tych domach ktoś jednak myje okna, odkurza i sadzi te kwiatki w ogródkach. Nie mam porównania, niestety jak by to było, gdyby to choć trochę żyło.
Dzień dobry. Niektórzy dopiero teraz wstali
dobrego dnia dla wyspiarzom życzę. Lecę z potworem na spacer (parugodzinny).
Chciałam powiedzieć, że rogaliki kupione tu u mnie bardzo dobre są. Znaczy były.
U mnie kupione takie sobie. Ale niestety nie te, które polecał mr. Q.
A ja właśnie TE kupiłam były OK
Dzień dobry. Spadł śnieg i tym razem został. Biało za oknem!
Dzień dobry
Ale do śniegu to jeszcze daleko. Za ciepło. To się oczywiście może zmienić w każdej chwili, bo z pogodą to nigdy nic nie wiadomo…
U mnie też już pochłodniało i sandałki na dobre powędrowały do szafy
Mieliśmy dziś patriotycznie pochodzić, ale BB całą noc płucka wypluwał, a rano i Jakub charczy, więc siedzimy w domu i pieczemy Gęś Niepodległości.
Gęś Niepodległości wymyślił Tatui i przez jakiś czas cała rodzina ochoczo się na nią stawiała, ku naszej radości. Potem niestety się rozlazło. Bo Tatui zaczął odstawiać numery głupie, na przykład umawiał się przez miesiąc na obiad, a potem nie przyjeżdżał. Pytany zaś o powód odpowiadał idiotycznie, że przecież nie potwierdził w przeddzień, to o co chodzi? Albo dla odmiany potrafił zaprosić nam dodatkowych gości (na JEDNĄ gęś!), dziwiąc się, że co za problem? No i tak po którymś razie Piter się wkurzył i przestaliśmy się zapraszać.
Madre i Filozof by przyjechali, ale wiadomo, jaka jest sytuacja, niestety… A o reszcie lepiej nie wspominać.
Macie więc Gęś Niepodległości Od Głupich Pomysłów Niektórych Gości.
Absolutnie!
Komentarz szósty.
Wychodzi chłop za chałupę, a tam w gruncie rzeczy.
Kłaniam Gimi**** oraz Zebranym z zaścianka Loch Ness
Ten komentarz ma jeszcze ciąg dalszy!
Wyszedł potem przed chałupę, patrzy na drogę, a tam przechodzi ludzkie pojęcie!
Pozdrawiamy z naszej chaty z kraja 🙂
Oj, chłop za chałupą różne rzeczy robił (i widział) lepiej w to nie wnikać zbyt głęboko;-P
Ja chyba pójdę już odpocząć. Nie wiadomo jaka noc przed nami. I nie mam tu na myśli zagubionych bojówek parapatriotycznych, tylko upiorny kaszel BlueBoya.
Póki co chłopaki oglądają mecz, zatem ja pod kordełkę!

Ach, to już jest mecz? To spokojnej. I bezkaszlowej, jeżeli nie dziś, to jak najszybciej.
Witajcie!
Trochę późno, ale właśnie wróciłem do domu 🙂
Witajcie, a ja właśnie usiadłam spokojnie w fotelu i myślałam, że uda mi się włączyć do dyskusji, a tu właśnie odkryliśmy, że przecież jest mecz.
Pewnie więc będzie inaczej niż zakładałam, ale może choć do części komentarzy uda mi się odnieść.
No, akurat przerwa 🙂
Gol;-)
Mecz się skończył. Piwo pijam właściwie tylko jak oglądam mecze że szwagrem. Taki zwyczaj mamy. Całe szczęście bo piwo mnie zamaula. A propos Leonarda Cohena – zaczynają umierać idole, gwiazdy naszej młodości. Źle to wygląda – pokazuje grozę nieuchronności upływającego czasu..
Dobranoc.
Dzień dobry.
Pół nocy się u mnie tłukli, a teraz śpią…
O, przepraszam. Znajomy tupot na schodach.
To co – ekspresik?
Wstali, zjedli śniadanie. Dzień dobry.
Dzień dobry. Znów atak bezsenności, ale tym razem już wiem, dlaczego. Znów wziąłem jedno lekarstwo dość późno wieczorem i to chyba stąd, bo poprzednio było tak samo, ale nie powiązałem tych dwóch faktów.
To jeszcze kawkę południową z Wami wypiję i wybywamy. Trzeba gdzieś dzieci zabrać, zanim nam dom rozniosą;-)
W swoim czasie mawialiśmy, że trzeba je zabrać do wyszalni (za Lemem)
kupuję „wyszalnię”, choć za Lemem nie przepadam 😉
Witajcie!
Kiepsko się dzień zaczął. Mama się pochorowała i trzeba było z rana ewakuować ją do nas. Ale już jest lepiej.
Zdrowia!
Witaj Ukratku!
Mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej z Twoją Mamą. Zdrówka życzę
Dziękuję! Już jest chyba lepiej, ale w jej wieku trzeba na zimne dmuchać!
Zdrówka!
Zdrowia dla Mamy!
Dzień dobry
Ma być chłodno, ale słonecznie… najchętniej wybrałabym się na wycieczkę

Nie wiem jeszcze co dziś będziemy robić, ale raczej na zakupy pojedziemy
Zobaczymy…
A może byśmy coś zaorali ? Ale co ? A byle co … Przecież wszystko jest już poorane , oziminy posiane , nie z oraniem trzeba dać spokój , A może coś zaśpiewamy ? Zaśpiewamy ? Po wczorajszych marszach ? Ileż można śpiewać : Jeszcze Polska nie zginęła ? I tak wszyscy fałszują , nie, nic ze śpiewem …. To co robić ? Nic . W telewizji cały czas namawiają żeby brać pieniądze w ciągu 15 minut , a pierwsza rata dopiero po trzech miesiącach ! Wiadomo co będzie po trzech miesiącach ? W razie czego wezmie się pożyczkę z innego banku i się zapłaci . A tak w ogóle , to może Trumpolina coś podpowie co robić dla skołowanego ludu ? Trzeba czekać , wszak czas – to też pieniądz ! Kłaniam się 🙂
Maksiu!!! Jakoś mi ta przemowa zapachniała pesymizmem
Rzuć go w kąt i uśmiechnij się
Do życia, do żony, do dzieci, do sąsiadów, czy do zwykłych przechodniów 
Zrobiliśmy krok do tyłu? I co z tego?!!! Jutro zrobimy dwa do przodu
Z czasem chór się zgra i nie będzie fałszował. Zabrzmi radośnie i zgodnie!!! Wyjdź do parku, do lasu… przyroda szykuje się do zimy. Zamiera życie… to radosne i rozśpiewane… ale to tylko pozory. Pod korą zamarzniętych drzew nadal tętni życie… wiosną wypuszczą nowe listki, zwierzątka znów rozśpiewają się radośnie! Bierzmy z nich przykład
Trzeba wierzyć! To zło minie i znowu będzie jak wiosną. Radośnie i miło 
Ma nad sobą Kongres i Supreme Court. Także nie jest to wszechwładny „car i boh”. W styczniu zaprzysiężenie i dopiero potem zobaczymy jak to wszystko będzie wyglądało. Trzeba czekać… Oczywiście z uśmiechem i ciesząc się życiem 
Uśmiech rozjaśni mroki duszy i napełni nas radością i nadzieją
Trumpa i Trumpolinę mam w d…użym poważaniu. Wygrał, chociaż przegrał – to taki amerykański idiotyzm. Nie liczy się głosowanie powszechne, a głosy „elektorskie”. Nie jestem w stanie zmienić tutejszego prawa wyborczego, to się nim nie przejmuję i nie biorę do głowy. Że nie znoszę Trumpa? Busha też nie lubiłam, a był prezydentem. Teraz będzie taki sam przypadek. Mam tylko nadzieję, że nie narobi większych szkód, niż jego poprzednicy
Heloł.
Pojechałam do Marks&Spencer po przyprawy. Znaczy mielone ziele angielskie i goździki, bo tego żaden młynek nie bierze. Ewentualnie po melasę i złoty syrop do ulubionego piernika BlueBlue. No i okazało się, że nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł: większość przypraw wykupiona. Głównie te, które sama chciałam nabyć na zaś.
Otóż przekonałem się (małżonka również), że w takich wypadkach nie ma co odkładać na później, tylko trzeba jak najszybciej się wziąć i nabywać, bo potem e 9 przypadkach na 10 już nie będzie.
Kondolencje wszakże.
Tylko że nie było jak WCZEŚNIEJ.
Jak wiesz, ja mieszkam na zadupiu i nie jestem zmotoryzowana. Piter w robocie. Wieczorem zajęcia chłopaków. A M&S ogłosił, co ogłosił, chyba w poniedziałek.
No trudno.
Wiem, wiem. My wręcz przeciwnie, w centrum, a jak sklep np. przy obwodnicy, to zanim się do niego wybierzemy, to tak samo bywa. Dlatego piszę, że z doświadczenia znam sytuację.
Zapraszam na pięterko, aby powspominać wielkiego Poetę…