« Raj, rozdział piąty* Złota śrubka »

Raj, rozdział szósty

Pierwsza próba przepracowania życia – spotkanie z ojcem

 

Koniec. Koniec z rozrywkami. Spacerami, zwiedzaniem i tak dalej. Mam przepracować życie, żeby zaznać spokoju i odpoczywania. Niby mam na to wieczność, ale trzeba zacząć . Pożył człowiek trochę to i jest co przeglądać.
Zacząć, ale od czego ? Czy przeglądać wszystko od początku do końca, czy może od pamiętanych i nie dających spokoju grzechów głównych i pozostałych?
Może inaczej. Nie będzie jeszcze na poważnie. Będzie na próbę. Żeby potem poszło gładko, jak już będzie naprawdę.
Więc na próbę – jakaś niedziela na przełomie października i listopada 1990. Godziny na przykład południowe. Wybrałam datę na klawiaturze pilota. I jest : pochmurny dzień jesienny, brzozy ogołocone z liści, powykręcane, mizerne sosny. Kolorystyka uboga. Ciemnobure i jasnobure. Od jasnoburego nieba odcina się ciemnoburą kreską grzbiet wydmy. Ktoś idzie tamtędy. W ortalionowej, ocieplanej kurtce, kaszkiecie, podpierając się znalezionym w lesie kosturkiem. To mój ojciec. Tyle czasu go nie widziałam. Wybiegam naprzeciw
– Tato – wołam, nie widzi mnie, no jasne to tryb tylko do oglądania, prędko wciskam POPRAW i jeszcze raz :
– Tato!
– O, jesteś – ucieszył się i zaraz z lekką pretensją – dlaczego wybrałaś ten dzień, nie mogłaś jakiegoś letniego, nad rzeką albo nad morzem?
– Bo chciałam spacer z tych ostatnich do lasu i na wydmę. Bo ten zupełnie ostatni był niedaleki. Deszcz zaczął padać i schroniliśmy się pod klonem jesionolistnym, na rogu Asnyka i 11-listopada. Potem już nie wychodziłeś. Po twojej śmierci przystawałam w tym miejscu. Za ogrodzeniem siedział często czarny kot i patrzał. To byłeś ty?
– Jakiś czas pokutowałem jako kot. To za to, że ich nie lubiłem
– No, coś podobnego. Pokuta za nielubienie? Bo nie pamiętam, żebyś któremuś coś zrobił. Nie, raz było. „Pogoniłeś kota” temu czarno – białemu. Uwił sobie posłanie na dopiero co wyprasowanych spodniach marengo, a zaraz mieli przyjść goście. Pamiętam. Krzyczałeś, goniłeś go dookoła stołu, a kiedy schował się pod kredens próbowałeś go wypłoszyć kijem od szczotki. Wiesz, a może to poprawić? Żeby wszystko odbyło się gładko i żebyś kota nie postraszył.
– Po co, przecież odpokutowałem.
– Odpokutowałeś, oczywiście, ale jak usuniemy przyczynę, to może Ci zwrócą? Powinni zwrócić!
Popatrzył na mnie jak na wariatkę – co zwrócą?
– No, tę pokutę. A jak nie zwrócą, to powinni zaliczyć na poczet – kontynuowałam z zapałem, którego mógłby mi pozazdrościć Psiapora.
– Na jaki znów poczet? Mniejsza z tym. Ja nic nie poprawiałem. Za moich czasów piloty nie miały funkcji POPRAW. Tylko WŁĄCZ i WSTAW DATĘ. Potem zmienili, ale obsługa jeszcze nic nie umiała wyjaśnić. No dobrze. Poprawiaj – zdecydował.
– Kiedy to mogło być? Twoje imieniny, czy mamy?
– Moje raczej. Może 61 albo 62?
– Poszukamy – powiedziałam. Okazało się, że 60.
– Najpierw pooglądamy, dobrze?

Oboje byliśmy poruszeni. Dom z tamtych czasów w kuchni zielone linoleum, w hallu białe ściany –boazeria będzie za kilka lat, na podłodze ciemnoczerwony wojłokowy chodnik. Za oknami zima, bo styczeń, piec mruczy, w kuchni matka kręci się jak fryga, trzaska garnkami, raz woła dzieci, żeby przyszły jej pomóc, zaraz potem je wypędza, bo tylko przeszkadzają. Przypatruję się rodzicom – wtedy jeszcze młodym, energicznym i, co tu dużo gadać, przystojnym. Bratu – całkiem miły z niego chłopczyk. Sobie. O rany, całkiem ładna byłam. Dlaczego wtedy się sobie nie podobałam?
Matka każe dzieciom wynosić półmiski i talerze do jadalni. W sąsiednim pokoju – bibliotece leżą na krześle ojca spodnie od garnituru. Wełniane, marengo. Niespodziewanie do jadalni zajrzał kot. Bardzo nas to ucieszyło. Kota nie było trzy dni. Byliśmy bardzo zmartwieni. Teraz musiał się wślizgnąć, kiedy matka wychodziła po coś na dwór. Zastanawialiśmy się, czym go nakarmić, ale baliśmy się, że wobec panującego w domu stanu wyjątkowego, każą nam go wypędzić. Więc wepchnęłam go do biblioteki i zamknęłam drzwi. Właśnie ojciec wyszedł z piwnicy, gdzie zaopatrywał piec i potupał po schodach na górę, do łazienki, aby po tych brudnych robotach się umyć. My, dzieci flanelowymi szmatkami przecieramy sztućce, ustawiamy sterty talerzyków, które będą później potrzebne, przy tym rozmawiamy i głośno śmiejemy się. To denerwuje matkę, więc każe nam iść na górę, być cicho i nie pognieść odświętnych ubrań. Wychodzimy z ociąganiem, gadając i chichocząc

– No, tego nie wiedziałem. To była twoja wina z tą biblioteką, przez ciebie pokutowałem jako kot!
– Zupełnie zapomniałam – też jestem zdziwiona.
– No, jedźmy dalej – mówi ojciec, wydaje się, że ten teatr mu się podoba,

Dalej widzimy, jak ten młody ojciec schodzi po schodach, mijając się z matką.
Nagle słyszymy krzyk, tupot, jakieś łomoty – nieruchomiejemy. Po chwili widzimy dzieci zbiegające po schodach, aby zobaczyć co się stało. – Cholera, psiakrew – krzyczy ojciec,  biegając z kijem za kotem. Kot kluczy pomiędzy nogami stołu i krzeseł, na koniec wsuwa się pod kredens, a zobaczywszy otwarte drzwi przemyka tamtędy i dalej po schodach na piętro. Ojciec oprzytomniał – Tych spodni się nie da założyć, pokazywał białą kocią sierść wtartą w (bielską) wełnę marengo.
– Wyczyścimy- ofiarowały się dzieci, aby tylko odsunąć od kota dalsze ewentualne przykrości. Zwilżoną wodą szczotą wyczesują kocią sierść, chichocząc. Wtem rozlega się dźwięk dzwonka do furtki. Tableau!
– Wyłącz to, wyłącz – krzyczy ojciec. Wyłączam.

– Co robimy? Może go jednak wypuścić ?
– Nie zgadzam się. Jest biedny, głodny, zmarznięty i zobacz, nos ma pokaleczony
– To zostawić i robić swoje.
– Pójdzie do jadalnego, jest głodny, lepiej nie myśleć, co zrobi
– No to musisz go zanieść do waszego pokoju na górze.
Ustalone.
– Wchodzimy? Wciskam POPRAW.
Cofam godzinę na 14:00. Efekt niesamowity. Jestem jedenastoletnią sobą, i jednocześnie to wszystko widzę z boku, jak z widowni kina czy teatru. Czekam na wejście kota, łapię go i ruszam po schodach na piętro.
– Lukrecjaaaa – woła matka – sztućce wyczyszczone?
– Jeszcze nie, odpowiadam, wpycham kota do biblioteki i zamykam drzwi
– No, nie – mówi ojciec – Jeszcze raz. Może tego też nie pamiętasz, ale miałaś przydomek Panienka Zaraz – Zaraz. Nic nie było teraz, wszystko było zaraz.
Znowu cofam się do czasu, w którym wchodzi kot, łapię go i ruszam po schodach na piętro.
– Lukrecjaaaa – woła matka – sztućce wyczyszczone?
– Zaraz, zaraz – odpowiadam i już jestem w połowie drogi, kiedy matka wychodzi z kuchni i woła
– Wyrzuć tego kota na dwór i weź się wreszcie do tych sztućców, skaranie boskie!! – Puszczam kota, beczę i schodzę czyścić te sztućce.
– No, nie. Jeszcze raz – komenderuje ojciec. Znowu cofam czas, mówię bratu, żeby czekał na schodach, łapię kota, podaję go bratu i :
– Lukrecjaaaa – woła matka – sztućce wyczyszczone?
– Zaraz skończę, muszę do ubikacji – brat niestety potyka się, puszcza kota, który zbiega na dół.

– To się chyba nie da poprawić – ojciec jest wyraźnie zrezygnowany.
– Jeszcze jedna próba, ale ty się musisz włączyć – mówię – jak wyjdziesz z piwnicy, to nie idź od razu na górę, tylko do kuchni i jakoś zagadaj matkę. A ja zdążę wynieść kota.
– Spróbuję, jak to się robi ?
– Wciśnij POPRAW –
Jeszcze raz cofam na 14:00. Trzymam kota, ojciec wychodzi z piwnicy, patrzy na mnie porozumiewawczo.

Tak było. Pamiętam. Dzieckiem będąc, dawno temu siedziałam w kucki w hallu, a on wyszedł z piwnicy i popatrzał porozumiewawczo. Czy to, co jest teraz, było wtedy? Czy wtedy było to, co jest teraz, czy teraz jest teraz, czy jest wtedy?

Ojciec staje w drzwiach kuchni i pyta o coś, chyba zasięga rady w sprawie krawata. Z kotem pod pachą wbiegam na schody, to tylko siedemnaście stopni, moment i kot bezpiecznie ulokowany, drzwi zamknięte, słyszę ciągle głos ojca i jednocześnie :
– Lukrecjaaaa – woła matka – sztućce wyczyszczone?
– Zaraz, zaraz – odpowiadam, zbiegając ze schodów.
– No i zrobione, ale jestem zmęczony – w głosie ojca słyszę ulgę – Koniec na dzisiaj.

EXIT, EXIT, EXIT i znowu jesteśmy na ścieżce. Idziemy w milczeniu, kontemplując szarobure kolory z odcieniem zielonego lub płowego. Splątane korzenie sosny, która rośnie na zboczu a deszcze oraz wiatry usunęły spod niej piasek. Z zamyślenia wyrywa nas buczenie ojcowego pilota.
– Co to jest?
– Wygląda jak telefon, pokaż – mówię. Z boku jest przycisk ODBIERZ. Naciskam i płynie głos :

„Dziękujemy za dokonanie korekty czynu z przeszłości. Ponieważ czyn został już odpokutowany, zostanie ona zaliczona na poczet pozostałych, jeszcze nie odpokutowanych grzechów”.

Comments are closed.