« Raj, rozdział trzeci Lajkonik i wyczucie chwili »

Raj, rozdział czwarty

Piekło i szatani! Ani chwili nudy!

Następnego ranka nie wybrałam ZERA. Leniwie zabierałam się do śniadania, rozważając, co będę robić i najbardziej uśmiechało mi się takie rozwiązanie, że NIC nie będę robić. No i nie wyszło. Psiapora wpadł jak bomba, radosny i hałaśliwy.

– Na ziemię polecimy. Będzie wycieczka kierowana przez Pośwista, w klika dusz do zamku. Można będzie straszyć. Na szkoleniu nam powiedzieli, co zrobić, aby jęki i dzwonienie łańcuchami było słyszane przez ludzi. I żeby nas widzieli ! To znaczy na razie jeszcze nie  do końca wiadomo. Ale mamy z Poświstem pomysł. Odkryjemy to  i będziemy pierwsi, wtedy będziemy organizowali we dwóch takie wycieczki na cały Raj. Poświst jest opiekunem profesora  Raphaela Du Bois, tego, który badał taki związek chemiczny, co świeci : LUCYFERYNĘ

– Będziecie obaj organizowali takie wycieczki? A po co ?

– To jest tak: Jesteśmy konsultantami i opiekunami dusz. Mamy dbać o to, żeby było fajnie. W końcu to jest Raj i powinno być fajnie. Odwrotnie niż w Piekle gdzie nie musiało, nawet nie powinno być fajnie. W Raju ma być ciekawie i wesoło. Żeby dusze się nie nudziły. Nie wszyscy lubią Haendla, Bacha, Glucka i takich tam. A nawet jak lubią, to czasami mogą coś lżejszego, albo emocjonującego. Adrenalinki trochę na przykład. Zabawa w teatr na przykład. Można zagrać Białą Damę lub ojca Hamleta. Zły pomysł? A my zbieramy zasługi. Jesteśmy dobrze oceniani i z czasem awansujemy. I nie opiekujemy się już pojedynczymi duszami, od tego będziemy mieli  pracowników. My będziemy organizować i koordynować. Z czasem zostaniemy Cherubinami lub Serafinami.

Acha, taka wizja. Nie wiem, czy całkiem zgodna ze znanym mi kierunkiem. Kogo by tu zapytać? Gammaela? Albo wystarać się o audiencję u Świętego Piotra? Chociaż zdawało mi się, z tego, co mówił, że poszło w kierunku liberalizmu. Poza tym przecież istniało coś takiego, jak wszystkowiedzenie. Nie zaufać temu – to byłby brak wiary. Poczułam się znacznie spokojniejsza.

Psiapora patrzył na mnie tymi żółtymi, przejrzystymi, kocimi oczami, a malowała się szalona determinacja.

Rozśmieszył mnie. No dobra. Na nicnierobienie mam całą wieczność, jeszcze zdążę. Wyszliśmy szukać Pośwista. Razem z profesorem stali w hallu. Poświst był podobny do Psiapory, tylko źrenice miał prostokątne. Profesor  Raphael  Du Bois, piękny siwy pan robił wrażenie strapionego.

– Nie rozumiem, skąd ten pomysł. To, co badałem było bioluminescencją, czyli działo się w organizmach żywych. Takich tu nie mamy. Tu nic nie oddycha. Lucyferyna nie zaświeci bez działania enzymu Lucyferazy, a skąd go bez żywej komórki wziąć ?

– Może jest syntetyczna ? Poszukam i wrócę piorunem – krzyknął Poświst, stuknął kopytkami o posadzkę i frunął w przestrzeń, jak wystrzelony z procy.

– Najgorzej, że nie wiem, czy to jest legalne. Boże, po co mi to wszystko. Już miałem prawie całe życie przepracowane, o niczym tak nie marzyłem, jak o spokoju, a tu masz – biadał profesor.

– Nie wiem, czy jest legalne. Jestem tu od niedawna – powiedziałam – myślałam, ze się dowiem od anioła, ale odnoszę wrażenie, że oni wykazują całkowite  désintéressement  innymi sprawami niż śpiewanie w chórze.

      Mój nie śpiewał w chórze, tylko pielęgnował Rajski Ogród. Woziłem za nim taczkę ze sprzętem.  Pewnego dnia zniknął bez słowa, a pojawił się ten Poświst. I się zaczęły ulepszenia, ani chwili spokoju.

Daleko w przestrzeni zalśniła iskierka i szybko się do nas zbliżała. To był Poświst z naręczem różnych rzeczy :  – tu jest Lucyferaza w buteleczce, tu moździerz tu pipetki, tlen będzie na miejscu – oświadczył. – To jedziemy!

I polecieliśmy. Nie wiem, z jaką szybkością, nie czuło się przyspieszenia a wiatr nie gwizdał w uszach, ale Ziemia zbliżała się szybko. – Polska czy Francja – krzyknął Poświst – A róbcie, co chcecie – mruknął profesor – No to Polska!

Zamek był odrestaurowany i zamieniony na hotel. Lądowanie było udane i co prędzej udaliśmy się, przenikając przez ściany na poszukiwanie miejsca dogodnego do przeprowadzenia eksperymentu. W pierwszym pokoju nikogo nie ma, idziemy do następnego, to samo i jeszcze następnego – co u diabła, tez pusty. Acha, goście na imprezie. Idziemy dalej , wreszcie jest. Jakaś para igraszki miłosne uprawia. Psiapora z Poświstem torbę otworzyli, wykładają na stół wszystkie narzędzia i buteleczki, ja wyciągam giezło. Profesor du Bois, mrucząc coś pod nosem ubijał  w moździerzu lucyferynę, dolewając pipetką lucyferazę. Gotowe, powiedział. Wysmarowaliśmy giezło, uaktywnioną lucyferazą. Będą widzieli, czy nie?

– Myślę –  ja na to –  że jeśli w lustrze to zobaczymy, to ludzie też zobaczą. Lustro było w łazience. Siebie nie zobaczyłam, ale giezło jak najbardziej. – Szybko –  woła profesor –  bo zaraz zgaśnie.

Para na łożu dalej igraszki miłosne uprawia. Ja staję na środku pokoju i zaczynam wymachiwać rękami i podskakiwać, zupełnie jak kiedyś bramkarz Dudek. A oni nic, tylko dalej uprawiają.

Ooooo – jęczy on, ona nic nie jęczy, tylko wpatruje się w sufit. Poświst dmucha lodem, żeby zwrócić ich uwagę, aż się fioletowy zrobił z tego wysiłku, Psiapora szarpie poduszkę, wreszcie ona spojrzała w moja stronę i Aaaaaa –  zaczyna wrzeszczeć.

– Och, skarbie, nareszcie – krzyczy on

– Tam, tam – na to ona, wskazując na mnie palcem

– Gdzie, powiedz, gdzie, to ja zaraz – to znowu on w uniesieniu – wreszcie spogląda i teraz już oboje wrzeszczą Aaaaaa, i zrywają się z łoża.

– dziesięć, dziewięć, osiem, siedem – profesor odlicza sekundy, oba diabły też – Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden – koniec – lucyferyna zgasła.

Sukces, czy porażka? Diabły były załamane, profesor powtarzał swoje „a mówiłem”.

– No, o co chodzi? Przecież widzieli i się przestraszyli. Znaczy jest możliwe – tylko ja byłam zadowolona. – Musicie chodzić na szkolenia, może poszukać w księgach, zapytać kogoś ze starszyzny diabelskiej i dalej robić próby – przyznali mi rację. Trochę potrwa, ale założą firmę.

Wróciliśmy. Usiadłam w swoim białym fotelu, a mgła otuliła mnie ze wszystkich stron. Nigdy jeszcze nie było tak wygodnie.

Comments are closed.