Motto: No nie wiem Tetryku, a może warto dać Zenkowi jeszcze jedną szansę? Jakieś małe, lokalne zmartwychwstanko?
~lzis 2011-04-26 22:18
Zwyczajny, codzienny łomot krzątaniny żoninej w kuchni obudził wreszcie Zenka. Chwilę leżał, usiłując strząsnąć z siebie wrażenie, pozostawione mu po sennych majakach. Noc była okropna! Na szczęście minęła – było już nawet całkiem późno.
Zenek wstał, obmył oczy i poszedł do kuchni czegoś się napić – suchość w gardle stanowiła niepokojący łącznik z zapamiętanym koszmarem. Krycha znad zlewu popatrzyła na niego spod oka.
– No, nareszcie wstałeś. Spałeś jak zabity!
– Daj spokój, wiesz, że wczoraj późno wróciłem…
– Wiem, wiem, za świeży też nie byłeś. Rano rzucałeś się okropnie po łóżku i krzyczałeś, ale obudzić to się ciebie nie dało…
– Krycha, daj spokój, pamiętam tylko, że miałem koszmarny sen.
– Później mi opowiesz, teraz siadaj i zjedz coś – obiad będzie późno.
Jakoś nie miał nastroju do komentowania opóźnienia. Siadł przy stole, kubek gorącej kawy wreszcie ukoił nieznośne uczucie suchości. Zjadł niewiele: kromkę chleba z serem, przegryzł kawałkiem papryki. Nie miał apetytu.
Żona chwilę jeszcze snuła wizje dramatycznych konsekwencji wieczorów spędzanych z kolegami, ze szczególnym uwzględnieniem wczorajszego gospodarza. Nagle przerwała, bo coś się jej przypomniało.
– Słuchaj, nawet nie wiesz, jak draka była na dole, kiedy spałeś!
– Gdzie na dole? – zapytał, zadowolony ze zmiany tematu.
– Koło naszej klatki. Ktoś coś chyba zrzucił z okna, Kowalskim okropnie dach wgięło w ich nowiutkiej Skodzie. A tak się chełpili, że stać ich na taki wypasiony model! Alarm wył, że umarłego by zbudziło. Ale ty, oczywiście, przetrzymałeś…
– I co? Nikt nic nie widział? Żadnych śladów? – Zenek chętnie nawiązał do bezpieczniejszego tematu.
– Nic. Ani kawałka tego czegoś, co spadło. Jak się ludzie zbiegli, była już tylko dziura w dachu.
– Ludzie boją się gadać. Na pewno ktoś coś widział. To auto stoi tam jeszcze?
– Nie. Kowalski odwiózł je do warsztatu. Ale stara Malinowska, ta z pierwszego piętra, wiesz, ona zawsze tam w oknie siedzi… więc ona twierdzi, że wypadku nie widziała, bo właśnie poszła sobie zrobić herbatę.
– No to miała plotkara pecha. Tyle godzin dziennie w oknie i taki spektakl ją ominął!
– No! Opowiadała, że aż wyszła na balkon, z tej ciekawości i mało nie wypadła. Ale jako jedyna miała okazje przyjrzeć się z bliska temu wgnieceniu. Twierdzi, że widziała wyraźny odcisk piór wielkiego skrzydła…
– Skrzydło? Pióra odciśnięte w blasze? Całkiem się babie pomieszało… I co by to miało być? Wielki ptak? Wrona, nawet spadając od nas, nie wgniotłaby samochodu.
– No tak, ale co się z tym czymś stało? Malinowska twierdzi, że musiało odlecieć…
* * * * *
Wieczorem przed spaniem Zenek już zupełnie odprężony przytulił się do żony i powiedział:
– Wiesz, muszę ci powiedzieć, co mnie tak we śnie wystraszyło. Przyśniło mi się, że wypadłem z okna. No sam nie wiem, czemu się do tego okna pchałem…
– To było potworne. Leciałem i tak strasznie się bałem, chciałem się na głos modlić i nie byłem w stanie, im dłużej leciałem, tym bardziej się bałem…
– To tylko sen, Zenek. Było, minęło. Ale jedno mnie w tej historii niepokoi. Kto to jest Izis?
– Izis? Skąd ci do głowy przyszło to imię?
– Jak się rano rzucałeś po łóżku, gadałeś na cały głos: Izis, poratuj! Izis, zmiłuj się! Izis , wybaw! I jeszcze coś o skorpionach… Tylko nie wciskaj mi kitu o Egipcie. Przecież ciebie, łachudro, nigdy nie było stać nawet na pomyślenie o wycieczce do Egiptu…