Onego czasu narosło w świątobliwym Eulogosie poczucie konieczności odmiany swego żywota. W całej okolicy pogan już i ze świecą nie znajdziesz, wysiloną pracą pobożnego mnicha wszelkie nawet ślady pogaństwa w proch się obróciły. Cóż miał uczynić zatem niezmordowany bojownik Pański? Ruszył przez pustynię – za nią, jak wieść niosła, żyli jeszcze jacyś poganie, których można by nawrócić.
Szedł tedy Eulogos przez pustynię, rytm drogi chodakami odliczając, a aby mu się nie dłużyło, z niesionego przed sobą Pisma święte teksty czytał, od czasu do czasu dla odmiany psalmy pośpiewując. Lata walki z zabobonem wzrok mu już nieco sterały, więc trzymał Księgę przed sobą w niedużej odległości. O drogę nie dbał, licząc na prowadzenie Najwyższego.
W jakimś momencie zatrzymać się jednak musiał, uderzywszy Księgą w coś, co zdecydowany opór stawiło. Po rąk opuszczeniu widok przerażający ukazał się oczom jego: oto przeszkodą była szczęka lwa! Drapieżna bestia stała tuż przed nim, okrutne zęby szczerząc i oblizując się łakomie.
Ciężkie terminy nie były dla świątobliwego mnicha niczym nowym. Szybko schował Pismo za pazuchę, wzniósł ręce do nieba i cały się oddał błagalnej modlitwie:
– Panie mój! Natchnij, proszę to dzikie zwierzę uczuciami chrześcijańskimi!
Zaprawdę, piękne były karty życia świątobliwego Eulogosa! Nie dziwi więc nas, maluczkich, że prośba została wysłuchana. Jeszcze nie przebrzmiały echa inwokacji, jak huknął grom i stał się cud! Oto dziki lew pada na kolana i zwraca się ku Panu z pokorną modlitwą:
– O Panie, racz pobłogosławić posiłek, który za chwilę spożyję!