czyli jak się tam dostałam. I wszystko jest inaczej, niż myślałam.
To był taki ładny dzień. Ciepły, słoneczny. Na taki dzień czekałam z ostatnim przed zimą koszeniem trawy.
Wszystko przygotowałam, kosiarka miała wyostrzony nóż, kable odnalezione i połączone gwarantowały zasięg do każdego zakamarka. Czy się dobrze wtedy czułam? Może nie najlepiej, ale kiedy wszystko inne idzie dobrze…
Szło dobrze, ale potem się coś popsuło. Nieokreślone zrazu, potem umiejscowiło się za mostkiem. Taki piekący ból. Co należy zrobić? Wyłączyłam kosiarkę, przysiadłam na krzesełku. Nie ustępowało a nawet jakby się wzmogło. Co robić ? doraźnie witamina C, aspiryna – nie da rady, są daleko w domu, nie ruszę się na razie, zresztą może przejdzie. Och, czytałam kiedyś, że jak się zakaszle, to się taki masaż serca zrobi. Zakaszlałam. Zabolało jak diabli, aż spadłam z krzesełka. Leże więc i rozmyślam, co dalej. Próbuję się dźwignąć, ale opadam. Bo ciągle boli.
Jakiś trzask słyszę, okno się otwiera i głos sąsiadki :
– Pani Lukrecjo, co się stało?
Chciałam zamachać do niej ręką, że słyszę . Zamachałam? W każdym razie ból nagle ustał.
I dalej już przepisowo : ciemny tunel, a w oddali światełko. Więc idę, idę, idę…
Wychodzę z tunelu i widzę przed sobą bramę. Piękną, ogromną, ozdobioną płaskorzeźbami i okuciami, które lśnią jak złoto. Podchodzę bliżej, żeby się przyjrzeć, a ona sama bezszelestnie się otwiera.
A za bramą – sala – wielka, piękna, jasna, choć źródła światła nigdzie nie widać. Daleko, pod ścianą wielkie biurko stoi. Za biurkiem siedzi pan, starszy już, ale bardzo przystojny, garnitur z płótna lnianego w kolorze ecru, koszula jaśniejsza o ton, ale nie biała, krawat beż z brązową prążką. Harmonia barw bez zarzutu.
No i ten pan zrywa się i biegnie w moim kierunku z wyciągniętą ręką
– Witamy, witamy – Piotr jestem. Święty – a złocista poświata dookoła głowy mu pełga.
I prowadzi do krzesła rzeźbionego, wysciełanego aksamitem – proszę siadać – dodaje i widząc moje skrępowanie stanem ubioru prosto z ogródka – spokojnie, tu się nic nie pobrudzi. – No to siadam, nie zważając więcej na poplamione sokiem z trawy dżinsy, wyciągnięty tiszert, tenisówki zniszczone, jeszcze dobrze, że w psią kupkę nie wdepnęłam.
– No tak, to był zawał, wiem, że bolesne (tu przytaknęłam) – Ale krótko trwało – dodał tonem ucinającym dalszą na ten temat dyskusję – bywa gorzej.
– Pewnie, mogłoby być wiele gorzej – zgodziłam się – ale taki nagły zgon, bez spowiedzi i sakramentów…
– Już dawno nie jest wymagane – oświadczył. Wiele się zmieniło. Choćby ja : tam u was cięgle jestem przedstawiany jaki siwy, zarośnięty starzec w opończy. Tak jest przecież o wiele lepiej – dodał spoglądając po sobie z ukontentowaniem.
– No więc witamy szanowna panią w raju.
– W raju? Zdziwiłam się – zasłużyłam na raj, bez czyśćca? Nie, no bo na piekło to raczej nie.
– Droga pani – odparł święty – piekło i czyściec już dawno zlikwidowane. Za drogo było, rachunek ekonomiczny, zresztą komu to tłumaczę – uśmiechnął się.
– Jak to i co teraz jest? – zapytałam oszołomiona
– Skansen. Można zwiedzać w wolnych chwilach. Ciekawe i pouczające. Było zresztą trochę problemów, tuż po likwidacji, niektóre do dziś zostały nierozwiązane, mam na myśli wzrost bezrobocia. Najstarsze diabły przeszły na emeryturę, średnie znalazły zatrudnienie w skansenie, ale cała rzesza młodych… Ale i tak jest lepiej. Sumy łożone na działanie piekła zwiększały się z roku na rok. Wzrost cen energii, tak, tak tu też. Obecnie organizujemy szkolenia dla młodych diabłów i wielu już się przekwalifikowało. Pracują teraz w raju. Niestety reszta na zasiłku. No, ale przejdźmy do załatwiania formalności. Odwrócił się do stojącej za nim szafy, otworzył drzwiczki i wyjął podłużne pudełko. Włączył komputer i przez chwilę szukał, stukając klawiszami i przeglądając przewijaną listę.
– Przepraszam – zwrócił się do mnie – poproszę numer pesel – podałam – no, już mam – ucieszył się.
– Jeszcze poproszę nazwisko panieńskie matki – podałam – W porządku.
Wziął pudełko i przysunął do czytnika kodów kreskowych. Maszynka pisnęła coś w rodzaju „ping”. Wcisnął ENTER i rozpakował pudełko. Wewnątrz był pilot.
– Przeszliśmy na samoobsługę. Każdy nowoprzyjęty dostaje pilota. Tym pilotem uruchamia sobie rozmaite funkcje, na przykład wspomnienia które może przeżywać po raz wtóry, może ingerować, jeśli chce, żeby odwrócić to, co było złe. Takie przepracowanie życia, to z jednej strony pokuta i żal za grzechy, z drugiej możliwość zadośćuczynienia, naprawienia tego, co było złe, ale również radość tam, gdzie było wszystko w porządku. Wybrać trzeba datę w formacie DD-MM-RRRR i po chwili będzie akcja. Jak się chce tylko oglądać, to wystarczy, jak się chce ingerować to tu jest funkcja „POPRAW” .Kończy EXIT.
Z innych możliwości to tu jest klawisz „STOLICZKU NAKRYJ SIĘ” Jedzenia i picia tu nie potrzeba, ale wychodząc naprzeciw upodobaniom wielu naszych pensjonariuszy dołączyliśmy i to. W standardzie jest wino, sery, zioła, oliwa. Smak i zapach identyczny z naturalnym. Można zmienić zestaw na przykład na sznycel wiedeński, zaraz jak się to zmienia – szukał przez chwilę, w końcu powiedział
– Nie, nie mogę znaleźć, jakoś przez MENU się wchodziło. Po wybraniu „0” zgłosi się konsultant, to powie, Rozumie pani, ja mam niejakie trudności w obsłudze, mam już przecież ponad 2000 lat. Konsultantami jest młodzież, wiedza wszystko, ot po prostu tak sami z siebie, dodam, że najlepiej radzą sobie właśnie te przekwalifikowane diabełki.
– A co się dzieje z najgorszymi grzesznikami, takimi co kiedyś lądowali w piekle, w kręgu ósmym i dziewiątym? No bo w końcu te diabełki kogoś obsługiwały.
– Ach, oni nie dostają pilota
– I to jest kara?
– Proszę mi wierzyć, tak. Wieczność bez pilota, to naprawdę nie ma czego zazdrościć.
Wyprostował się w fotelu i uśmiechnął się.
– Chyba już wszystko. Resztę wyjaśni konsultant. On też będzie sprawował opiekę.
Nacisnął dzwonek i w drzwiach ukazał się aniołek. Piękny, bielutki. W złotych włosach lśniły refleksy. Tylko jakieś miedziane były, te refleksy. Oczy z bliska okazały się żółte, a źrenice pionowe. Czyli diabełek po szkoleniu. Przyłapałam się na spoglądaniu czy spośród tych miedzianych splotów nie wystają różki, ale nie.
– Nazywam się Psiapora – rzekł, kłaniając się grzecznie – zaprowadzę panią na miejsce wiecznego odpoczywania.
Poszliśmy. W wielkim hallu marmurowa podłoga nie była przykryta dywanem i wyraźnie słyszałam stukot kopytek. Miejsce wiecznego odpoczywania było – no właśnie. Nie było pokojem. Z białej mgły wyłonił się biały fotel z podłokietnikami i przesuwanym blatem. Siadłam, podwijając nogi. Było naprawdę wygodnie.
– Pilota należy skierować tak prosto przed siebie – powiedział Psiapora i wybrał jakąś datę.
Oglądałam różne obrazy, ćwiczyłam funkcję POPRAW. W miarę upływu czasu kontury sprzętów zacierały się, poczułam się zmęczona, poprosiłam Psiaporę o zakończenie na dzisiaj.
– Chyba rzeczywiście dość jak na początek – powiedział – W takim układzie się pożegnam. W razie potrzeby proszę wybrać „0”, przylecę piorunem.
Odszedł, a mgła zasunęła się za nim. Skąd się wzięła ta mgła ? Gęstniała z minuty na minutę. Ledwie widziałam, własne kolana i ściskanego w garści pilota. Strach, że jeśli wypadnie mi z ręki, to go nie odnajdę graniczył z paniką „Wieczność bez pilota, to naprawdę nie ma czego zazdrościć.” brzmiało mi w uszach. Jak najgorsi grzesznicy, „Wieczność bez pilota”. Chociaż przecież już nie oddychałam, czułam, że się duszę, a ta białość oblepiała mnie coraz szczelniej. Po chwili już nie widziałam poszczególnych przycisków. Zero, jak wcisnę 0, to Psiapora przyjdzie, ale 0 też nie było widać.
I wtedy przypomniałam sobie, że przyciski z cyframi są ustawione w czworobok 3 x 3, a 0 jest pod nimi, pośrodku, bez żadnego sąsiedztwa. Przesunęłam palcami i odnalazłam je.
Potem przypomniałam sobie ,że STOLICZKU NAKRYJ SIĘ było po prawej, takie większe i okrągłe. Kieliszek wina, o tak, byłby w tej chwili tym, co by mi dobrze zrobiło . Smak i zapach identyczny z naturalnym a inne efekty też?
Nacisnęłam. Po chwili wynurzył się z mgły ciemny kształt i robił się coraz bliższy i wyraźniejszy. Mały stolik przykryty serwetką, butelka z zielonego szkła, pełna ciemnego płynu, miseczka z oliwkami i pokruszonym serem. Zapachniało bazylią. Identycznie, jak w naturze. Wino było półwytrawne, wolałabym wytrawne, ale będę zmieniać następnym razem. Zaszumiało w głowie identycznie jak naturalnie. Zagryzłam oliwką.