Kiedy polska reprezentacja piłkarska zdobywała medale na mistrzostwach świata, Rafał był w wieku, kiedy chłopcy nie interesują się jeszcze dziewczynami, za to z niepojętą pasją grają w piłkę, grają całymi dniami, najczęściej do samego zmroku, dopóki jeszcze kształt piłki jest widoczny na tle ciemniejącej coraz bardziej trawy. Co jeszcze mógł robić w dolnośląskim miasteczku lat siedemdziesiątych? Mógł na gruzach zrujnowanego poniemieckiego pałacu bawić się z kolegami w wojnę. Mógł włóczyć się po lasach, zaglądać do poniemieckich bunkrów i szukać skarbów, którymi w tamtej okolicy były najczęściej monety z hitlerowską gapą zamiast orzełka, albo pordzewiałe hełmy i części karabinów, a nawet amunicja. Spośród kolegów Rafał był niemal jedynym, któremu wybuchający podczas „eksperymentów” pocisk nie oderwał palca, nie pozbawił wzroku, czy nie zranił innej części ciała. Był ostrożny i przewidujący, choć nie miał jeszcze pojęcia o istnieniu zjawisk, których w żaden sposób przewidzieć nie można.
Włóczęgi po lasach i ryzykowne zabawy z niewypałami przejęło kolejne pokolenie chłopców, a Rafał stał się miłośnikiem motoryzacji. Zaczęło się od napraw wysłużonej motorynki, potem przyszła pora na samochody. Nabrał w ich remontach takiej wprawy, że z odległych wiosek przyjeżdżali do niego właściciele niedomagających zastaw, fiatów i zaporożców. Rafał — jak na pasjonata przystało — dawał z siebie wszystko, aby rupieciom nadać nowego blasku, a przynajmniej przywrócić im podstawową sprawność umożliwiającą jazdę. Przez parę lat, bazując na odkupionym od sąsiada wraku, dokupując części, polerując to i owo, składał dla siebie wymarzoną furę. Fiata 125p miało wtedy w miasteczku zaledwie kilku mieszkańców. Rafał chciał być jednym z nich. Po złożeniu auta w całość, po licznych próbach sprawności silnika, sprzęgła, hamulców, świateł, wycieraczek i klaksonu przyszła kolej na lakierowanie. Kolor lakieru wybrała babcia, która od lat marzyła, aby przejechać się czerwonym autem. Gotowa była za ten lakier zapłacić, jeśli Rafał zgodzi się zabrać ją na wycieczkę. Ale nie na byle jaką wycieczkę, lecz do Wambierzyc, gdzie w sąsiedztwie barokowej bazyliki, do której wchodzi się po szerokich schodach, znajduje się zbudowana przez mnichów szopka ruchoma. „Jak byłam młodą dziewczyną, widziałam tę szopkę, ale tylko raz i wtedy obiecałam sobie, że wrócę zobaczyć to cudo raz jeszcze. Ani w głowie mi nie było, że pojadę tam czerwonym luksusowym autem”. Rafał, który nigdy o Wambierzycach nawet nie słyszał, bez namysłu przystał na ten układ, chociaż babcinej fascynacji szopką ruchomą zupełnie nie rozumiał. Dopytywał, dlaczego ten jarmarczny wynalazek jest tak ważny, ale babcia zbywała go krótkim “dowiesz się, gdy przyjdzie pora”.
Całą przestrzeń szopki obmyślono tak, żeby za tekturowymi ścianami z namalowanym górskim krajobrazem, ukryć mechanizm drewnianych kołowrotów, mimośrodów, kół zębatych, zapadek oraz sznurków i rzemieni przekazujących ruch figurom. Treścią szopki są sceny z narodzin oraz życia Jezusa, nie brakuje figurek przedstawiających Heroda, Mojżesza, Noego i starotestamentowych proroków. Gdzieś między nimi jest sam Bóg Ojciec, powyżej anioły, a niżej diabły błyskające ślepiami w czeluściach piekła. Tuż obok arka Noego i egzotyczne zwierzęta oraz zielone wzgórza Kotliny Kłodzkiej, kopalnie, zaprzęgi konne i staw z kaczkami.
Miejsca w szopce jest mało, postaci dużo, dlatego wszystkie bez względu na przynależność do epoki i stanu występują obok siebie, co więcej: nawzajem wymuszają ruch. Tak więc, gdy po jednej stronie górnicy wymaszerowują z kopalni, po drugiej kaczki ruszają na staw. Ewa kusi Adama pod jabłonią, Judasz potrząsa sakiewką ze srebrnikami, dzięcioł z czerwonym łebkiem puka dziobem w drzewo a tuż obok kolejarz w czerwonej czapce podnosi w górę lizak, choć miniaturowy pociąg właśnie wjeżdża do tunelu. Czas nie istnieje, a raczej istnieje jakiś inny czas, w jakimś niepojętym porządku. Młoty w kuźni sprzęgnięte są z miarowym kołysaniem się Jezusowego żłobka, ruch konnych zaprzęgów na drodze prowadzącej do kopalni zmusza Mędrców ze Wschodu, aby czynili pokłony, a w tym samym rytmie krasnoludki kilofami dziobią skałę w poszukiwaniu złota. Piłat o surowej twarzy siedzi nieruchomo, w następnej gablocie owce kręcą się na obrotowej łące, a pilnujący pies nie wiedzieć czemu biega w przeciwną stronę. Józef w warsztacie przerywa piłowanie i spogląda na Marię, pomocnik kominiarza wyskakuje z komina, a kosiarze na łące biorą szeroki zamach — nieświadomi, że ich praca ustanie z chwilą wyłączenia mechanizmu.
Garaż, w którym samochód Rafała miał być poddany końcowemu zabiegowi, został dokładnie posprzątany a betonowa podłoga wyłożona linoleum, żeby unoszący się kurz nie przyklejał się do świeżej powłoki. Hałaśliwy kompresor został ustawiony na zewnątrz, a Rafał z pistoletem malarskim podpiętym do gumowego węża centymetr po centymetrze spryskał powierzchnię auta, dbając, żeby nie pominąć żadnego zakamarka i nie nałożyć czerwonego lakieru zbyt grubo. Wtedy stało się nieszczęście, którego żaden scenarzysta nie mógł wymyślić. Winna była koniunkcja planet, jakaś tektoniczna czkawka albo trzepot skrzydeł chińskiego motyla. Może średniowieczny alchemik z Toledo swoim zaklęciem zrobił jakąś szczerbę w monolicie praw fizyki. Monolit przez wieki kruszał, żyłkowane pęknięcia pokryły go drobną siateczką, aż doszło do przesilenia w momencie, gdy Rafał zakończył żmudne nakładanie lakieru, zakręcił zawór pistoletu malarskiego i miał zdejmować z twarzy maskę, gdy pękła długa jarzeniowa żarówka zwana neonówką zawieszona nad dachem auta. Obłok kurzu w zwolnionym tempie osypywał się na błyszczący lakier, odłamki szkła przyklejały się do mokrej powierzchni, trzej królowie pokornie pochylili głowy w turbanach, wystrugani w drewnie górnicy po raz kolejny wyszli ze sztolni, aniołki podniosły do grania złote trąbki, czarny łabędź wypłynął samotnie na staw, a drewniany pies jak oszalały biegał wokół łąki z owieczkami dopóty, dopóki kurz całkiem nie opadł.
Witajcie i czytajcie o zmaganiach pasjonata motoryzacji z tajemnicami szopki ruchomej. Miłej niedzieli wszystkim!
Witajcie już tutaj!
Dla Rafała kataklizm był tylko okazję do tego, aby spędzić kolejne parę godzin na oczyszczaniu, polerowaniu i ponownym lakierowaniu wymarzonego auta, czyli – krótko mówiąc – oddawaniu się swemu hobby. Gorzej musiała to przyjąć babcia, której wymarzona wizyta znowu się odwlekła…
Kroniki nie podają, czy babcia-sponsorka kiedykolwiek zobaczyła obiekt swoich marzeń. Myślę, że opisana turbulencja powstała za sprawą czarnego łabędzia tak szczegółowo opisanego w książce Nassima N. Taleba
Dzień dobry, dzisiaj opór trwał do 12:30 cirka. Przespałem burzę koło 4:00. Dochodzę do siebie. Zaraz się zabieram za czytanie, chwilowo tylko poproszę weekendową kelnereczkę (dzisiaj lunchową, zdecydowanie)
Dobry wynik!
(Podejrzewam, że jakbym był sam w domu, to jeszcze bym spał)
Przeczytane! Fascynująca ta szopka, oczywiście nie wiadomo, skąd w szopce obok scen biblijnych pociąg, zawiadowca z lizakiem, krasnoludki w kopalni etc.? Bo nie przypominam sobie takich scen z Biblii
Natomiast całość mocno nostalgiczna – nie byłem takim Rafałem, ale miałem ich wokół siebie paru, czasami było fascynujące nie to, co robili, ale jak to robili, w sensie pasji, czasu i sił wkładanych w tę pasję.
Na końcu przez chwilę myślałem, że te resztki z neonówki opadną na świeży lakier i staną się atrakcyjnym dodatkiem, jak brokat, więc babcia pojedzie nie tylko czerwonym samochodem, ale jeszcze w dodatku mieniącym się – i wszystkich przytomnych skręci z zazdrości
Niemniej puenta zaproponowana przez Mistrza Tetryka też do mnie przemawia.
Sprawa na pozór kiczowatej szopki jest głębsza a pomieszanie scen biblijnych z bieżącą aktywnością i umiejscowienie akcji w znanym widzowi krajobrazie to nic nowego: czynili tak już niderlandzcy prymitywiści na swoich obrazach. Religijno-dydaktycznego przeznaczenia szopki można się domyślić, o okolicznościach jej powstania informuje Wikipedia, natomiast dla mnie ta szopka ma wymiar wybitnie metaforyczny. Fascynowała mnie, zanim przeczytałem o „efekcie motyla”. Po raz pierwszy widziałem ją w ubiegłym wieku, bodajże w roku 1980. Polecam!
Byłem w tamtych okolicach, hm, chyba kilkanaście lat temu – ale szopki nie kojarzę, więc mogliśmy ją wtedy pominąć przy zwiedzaniu.
Dzięki za rekomendację, o ile będę w tamtych okolicach, nie omieszkam!
Całkiem zrozumiałe! Kotlina Kłodzka obfituje w tyle atrakcji przyrodniczych i architektonicznych, że za każdą wizytą odkrywa się coś nowego. Warto wracać!
Nadciąga noc komety.
Ognistych meteorów deszcz…
Katastrofa, a nawet kata strofa – rzec by można:)
Zacznę od wątku biograficznego bohatera.
Przywiódł mnie on bowiem do wspomnień z własnego dzieciństwa: nielegalnych eskapad do okolicznych katakumb, buszowania po archiwach UBN*, tudzież czynnego kibicowaniu szalonym rekonstruktorom zdobycznego gokarta. A także – hokejowych igraszek na własnowiedrznie wylewanym lodowisku i namiętnych ganianek za piłą w tumanach kurzu i aurze potępiających okrzyków Okiennych Głów:)
Ten, wspomniany wyżej, eklektyzm autowy ściśle wiąże mi się z dalszą częścią opowieści – Wambierzyce wszak także, podług niektórych źródeł, wywodzą się od czeskiego zlepieńca. Przypadek? Nie sądzę… 😉
A teraz, by (kontynuując zainicjowaną przez Autora dobrą tradycję) nie znudzić Czytających – przechodzę do meritum, czyli wspomnianej wyżej katastrofy.
Nie wydaje mi się niczym zaskakującym ów świetlówkowy omen. Powiem więcej – byłabym rozczarowana, gdyby nie nastąpił.
Jakże to bowiem tak?
Do kalwarii, sanktuarium, tej golgoty-czaszki, w którą na wieki wpisano memento mori, tą drogą… stygmatyzowaną wyrzeczeniami, cierpieniem, pokorą, męką (a nawet – Męką) …krzyżową – nie na (wykrzyknąć by się chciało: Kolanach!, ale afektacja bywa zwodniczym doradcą) nogach własnych?
Wynalazkiem piekielnym jakimś, szczytowym osiągnięciem motoryzacyjnym najmroczniejszego czasu świątynnego (czy wręcz – Świątynnego), symbolem wygód, luksusów i rozpasań konsumpcyjnych? Pojazdem – pierwotnym barbarzyństwem, buntem, pychą, grzechem splamionej, bijącej po oczach i sumieniach – barwy czerwonej?
To się nie mogło udać. To się nie mogło inaczej skończyć.
Pamiętać zawsze i wszędzie należy bowiem, że:
Cinis cinerem et pulverem in pulverem!
*Urząd Bardzo Niebezpieczny
Dzień dobry, Laudate, na dolnośląskim pięterku:)
Z tego całego komentarza zainteresował mnie w pierwszej chwili zdobyczny gokart. Kto i na kim go zdobył?
Na kim – nie mam pojęcia, a kto – mam:)
Zdobył go uczeń sąsiedzkiego Technikum Mechanicznego, a Instytucja ta, w swej łaskawości pozwoliła chłopakowi korzystać z przyległych warsztatów:)
Ów uczeń natomiast był (sporo) starszym bratem mojej Przyjaciółki, stąd zaszczyt uczestniczenia w Misterium Naprawczym:)
Witaj Leno, pierwszy akapit Twego komentarza to miód na moje uszy. Albowiem cieszę się zawsze, gdy ktoś ma wspomnienia podobne do moich, nieważne ze okoliczności i topografia były inne. Esencja dziecinnego urwisowania pozostaje ta sama i mam ja do niej wielki sentyment. Zrozumiałem jak wielki jest ten sentyment przed trzema laty, gdy po kilku dekadach nie widzenia się spotkałem Władka – towarzysza opisanych zabaw, gier i przygód (nie zawsze kończących się happy endem, niestety). Jak to ujął siwowłosy dziś Władek, „może i była bieda i nieraz za jakieś sprawki dostawało się pasem, ale tego co przeżyliśmy, nikt nam nie odbierze!”
Tak, świetnie rozumiem Twoją słabość do wspomnień:)
Dzieciństwo przed monitorem, pozbawione ruchu i towarzystwa? To była najokrutniejsza kara:)
Też od czasu do czasu spotykam kogoś z tamtego okresu, i, mimo upływu lat, wciąż istnieje między nami miła więź. Zwłaszcza z dwójką kolegów, z którymi tworzyliśmy Szatańskie Trio, jak nas przezwali nobliwi sąsiedzi:)
Rzeczywiście, w swojej pomysłowości byliśmy nie do pokonania, przy czym skupialiśmy się na stwarzaniu sobie warunków do zabawy, nie – złośliwych próbach dokuczania sąsiadom. Nie mieliśmy czasu na takie głupoty:)
Czy dobrze wnioskuję, że drugi akapit to dziegieć? 😉
Ależ Broń Szatanie, żaden dziegieć!
Druga część Twej wypowiedzi to, że tak powiem, naukowo-wizjonerska dywagacja na temat dość banalny, bo tyczący się „wyroków boskich”, które są przez mądrość ludową prześwietlone po wielokroć. Gdybym zatem miał się odnieść do przedstawionej przez Ciebie genezy katastrofy lakierniczej, mógłbym tylko, jak szkoccy posłowie, potaknąć głową „aye, aye”.
Nie zrobiłem tego, bo obrazki z hiperaktywnego dzieciństwa mocniej zagrały na mych czułych strunach.
Wyroki boskie może i trącą banałem, ale raczej dla ferującego niż tymże poddawanych:)
A obrazki z mojego hiperaktywnego dzieciństwa pojawiły się kilka razy i na Wyspie, pod znamiennym tytułem: Wspomnień czar:)
Mam wrażenie, że gdyby się spokojnie zastanowić nad naszym dzieciństwem, należałoby się zastanowić: jakim cudem większość dzieci przeżywała? Obecnie młodzi rodzice budują nad potomstwem szczelne balony ochronne, czego efektem jest średnio znacznie gorsze zsocjalizowani dzieciaków, przyzwyczajenie do „bezpiecznych” interakcji poprzez smartfony…
To pytanie często pojawia się i w naszych ustach:)
Myślę, że dzieci miały wówczas lepiej rozwiniętą wyobraźnię.
Brak (czy niedostatek) superwypasionych zabawek zmuszał do myślenia, kreowania własnego otoczenia, a to sprzyjało zdobywaniu doświadczeń, uczulając tym samym na ewentualne niebezpieczeństwa.
Poza tym reakcje obcych dorosłych były zupełnie inne, zwrócenie dziecku uwagi nie wiązało się ze źle pojmowanym wspieraniem własnej pociechy, skutkującym zwrotną agresją rodzica, a z obawą otrzymania kary od tegoż rodzica za nieodpowiednie zachowanie:)
Dzień dobry, Tetryku:)
Przeżyliśmy, zatem jesteśmy szczęściarzami. A dlaczego przeżyliśmy? Bo jesteśmy szczęściarzami i jesteśmy nimi podwójnie, bo teraz umiemy ten fakt docenić.
A gdyby dodać do tego fakt, iż nasze pokolenie jest świadkiem niebywałego skoku technologiczno-informacyjnego – no to już w ogóle „we are champions”! 🙂
Dzień dobry, nielegalna eksplorerko! 😉
Może i ten rodzaj nielegalu zostanie kiedyś oprofitowany 😉
Dobry wieczór, Tetryku:)
A ja na przerwę.
A my się spacerzyć (przed)wieczornie:)
Jestem w domu.
Bardzo niewyspana, bardzo zmęczona i dosyć(za dużo!) napita.
Prysznic, talerz zupy i idę spać.
Czytanie ze zrozumieniem nie wchodzi w grę.
Dobranoc
Spokojnej 🙂
Śpij dobrze!
Niebo wyblakło, słońce umknęło, temperatura spadła, i tylko wiatr wciąż swawolił – że tak krótko sprawozdam spacerkowe wydarzenia z naszego Miasteczka:)
Rude, wymęczone wcześniejszymi wysiłkami, by pozostać na ziemi, straciło swą zwykłą buńczuczność i bez najcichszego komentarza przepuściło wszystkich dwóch rowerzystów-desperatów i jednego spadochrokurtkowego hulajnogistę:)
W domu też pochłodniało, więc ciepły kocyk (la obu) oraz kubełek herbaty z rumem (la jednej z nas) okazały się niezbędnym dodatkiem do przednocnego wyciszenia:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
La jednej! Taka to już pieska dola…
Wiesz, co zrobiliby mi przedstawiciele Greenalligatorpeace za pojenie pieska alkoholem, Tetryku?
😉
Toż cię nie namawiam, tylko wzdycham… 😉
Przekazałam Psiułce wyrazy Twojej empatii.
Mówi, że jeszcze nie zna, a już Cię lubi. 🙂
🙂
Dobry wieczór. To spacer po wietrznym mieście zaliczony; wiedziałem, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu! A potem pod pieRzymę. Albo kocyk.
A z ciekawości: jakiego rumu używasz do herbaty?
U mnie pod pieRzymę prowadzą dość kręte schody:)
Tego ze stateczkiem – Tuzemskiego, Quacku:)
Czyli czeskiego. Ach, wspomnienia ze stoków Jeseników!
Moje sięgają mroźnego dzieciństwa, gdy po dniu spędzonym nad skutym lodem Jeziorem przybiegałam do domu i dostawałam gorącą jak piekło i słodką jak ulepek herbatę z łyżeczką rumu. Tuzemskiego właśnie, jak odkryłam dużo późnej:)
Ten rum łączy pokolenia!
Oszyfiśsie…
To ja mam jeszcze jedno pytanie: jaka jest pojemność kubełka?
Kubełek jest półlitrowy:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Mili Wyspiarze, bardzo fajnie się rozmawia, ale jutro od rana mam kołomyję, więc z nieutulonym żalem, ale będę się już żegnać:)
Bezwietrznych snów, Wyspo:)
Spokojnej. Też się zbieram. Tylko jeszcze chyba lampka?
Witajcie!
Trochę mnie podlało, ale ja już nie urosnę…
Taż bez przesady! I tak zawsze wystajesz ponad tłum!
Dzień dobry, od rana pogoda mieszana – i chłodno (co mi wcale nie przeszkadza).
Poproszę kawę i z animuszem wkraczam w kolejny dzień! 🙂
Pani Gieniu, jak zwykle, poprosimy.
Witajcie!
Deszczowa pogoda sprzyjała odespaniu.
Po trzech dniach (Malediwy, Bagatela, wczoraj Flasza) moje nogi (i cała Makówka) potrzebuje odpoczynku. Szczególnie ta jedna potłuczona (w czasie upadku) noga.
Mogłam więc spokojnie przeczytać opowiadanie. Niestety jako krakowski mieszczuch nie mogę się pochwalić tego typu wspomnieniami z dzieciństwa.
Zabawy w Parku krakowskim w drodze powrotnej ze szkoły podstawowej jednak nie były aż tak obarczone ryzykiem, choć głowę kiedyś rozwaliłam.
Wizja czerwonego auta z „brokatowym” wzorkiem bardzo mi się spodobała.
Wizja brokatowego auta, powiadasz… Gdybym utożsamiał się z majsterkowiczem Rafałem, obruszyłbym się, że górę,(nie tylko u Ciebie), bierze wyobraźnia i poczucie estetyki a empatia schodzi na plan dalszy… Na szczęście, to nie moje auto, nie mój pot i łzy, nie moje pieniądze na lakier 🙂
Wyobraźnia i zamiłowanie do atrakcyjnych, nietypowych rozwiązań.
Jak przygoda to przygoda!
To dobrze, że odespałaś i – mam nadzieję – odpoczęłaś.
Wyjątkowo wcześnie dziś skończyłem pracę, zatem dopowiem słówko o Remedios Varo, która nieoczekiwanie, za sprawą śpiewającej Irlandki, pojawiła się pod tekstem o Szopce Ruchomej. Nie wiadomo, czy ona sama widziała jakieś hiszpańskie lub meksykańskie szopki, ale z pewnością umiałaby zrozumieć i wdzięcznie namalować mechanizm wprawiający postacie szopki w ruch. Jeśli poznacie jej kolejne obrazy (google zaprasza), zauważycie, jak często pojawiają się na nich zmyślne konstrukcje składające się z kołowrotków, kół zębatych, wiatraków, rurek, menzurek itd. Wzięło się to z tego, że ojciec Remedios był projektantem urządzeń hydrotechnicznych, zatem zatrudniał uzdolnioną córkę do kopiowania jego inżynieryjnych rysunków. Później, gdy Remedios została artystką, mozolne studia pod okiem wymagającego ojca bardzo się jej przydały. Czym skorupka za młodu…
A, niewątpliwie, z tą skorupką.
I jakie faktycznie niebezpodstawne nawiązanie do szopki 🙂
Myślałam, że będziesz raczej pisał o mistycznej stronie obrazów:)
Szerokiej symbolice, źródłach natchnienia i inspiracji:)
Ale i tak fajnie, że moje spostrzeżenia (tam wyżej) pokrywają się w części z Twoimi:)
Dobry wieczór, Laudate:)
Nietrudno się domyślić, że Remedios ćwiczyła się w rysunku technicznym i biedziła z perspektywą przed epoką programów komputerowych. Urodziła się w Hiszpanii w 1908 roku, zmarła w Meksyku w 1963r. Jak mnie kiedyś dopadnie bezrobocie, to napiszę „dysertację” o tej arcyciekawej malarce. 🙂
Tak, jej obrazy ewidentnie ukazują z dawna wyczekiwane i wymarzone wyrwanie się ze sztywnych konwencji i zasad rysunku technicznego w stronę nieokiełznanej wolności wyobraźni 🙂
Dzisiaj dzień był poniekąd burzliwy, Junior wracał do Warszawy z rowerem i plecakiem, więc odprowadziłem go na dworzec, a tam się okazało, że jego pociąg ma 2 godziny opóźnienia(!!!). Wróciliśmy do domu, na szczęście mamy względnie blisko, a potem znów na dworzec – okazało się, że spadające drzewo zerwało trakcję.
Na szczęście za drugim razem już wszystko poszło pomyślnie.
Poza tym praca, jak co dzień.
A teraz na przerwę.
Takie bardzo przyśpieszone przedspacerkowo dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dzień! Idę po dobranockę.
Zabrzmiało jak dźwięk srebrnego dzwoneczka:) A szklany robiłby: dzyń! dzyń!
Dobry wieczór, Quacku:)
Tak miało zabrzmieć. Może niekoniecznie jak dzwonek Piotra Skrzyneckiego w Piwnicy pod Baranami, trochę delikatniej, ale jednak.
🙂
Też tak słyszysz, że z im miększego metalu dzwonek, tym pieszczotliwiej brzmi?
Ale ołowiany jakoś, hm, słabo
Słabo?
Moim zdaniem bardzo miękko, tylko nisko:)
Powiedziałabym, że średnio nisko.
Ciekawe, jaka jest grubość ścianek?
Nie umiem Ci tego wytłumaczyć:)
Kryształowe dzwonki, szklane, albo takie ze spieków brzmią dla mojego ucha zimno, twardo…:)
A srebrne, miedziane, złote, oraz ze stopów – ciepło i miękko:)
Jestem przekonany, że fizyk potrafiłby znaleźć naukowe uzasadnienie tego faktu. Może nie w sensie tego, jak Ty odbierasz dźwięk jednego i drugiego, ale charakterystyki fal etc.
Chodziłyśmy po Miasteczku i zastanawiałam się, czemu coraz bardziej trzęsiemy się z zimna. Dowiedziałam się już w domu po zerknięciu na termometr:)
Dwuplusowe dobry wieczór, Wyspo:)
Rany! U nas też się mocno ochłodziło w ciągu dnia, wychodziłem z Juniorem po raz pierwszy na dworzec w stroju idealnym na ulicę, ale już na pomieszczenia (i trolejbusy) trochę za ciepłym, a jak wracałem z drugiego razu, to strój był zdecydowanie nie dość ciepły na ulicę! A minęły może ze 2,5 h. Edit: i oczywiście dobry wieczór!
Trochę już zapomniałam o ekscesowości kwietnia:)
A kiedyś bardzo mi się dały we znaki te różnice temperaturowe na kwietniowych żaglach, gdy we dnie słońce nas roztapiało, a nocą księżyc krionikował:)
I człek musi się a to przebierać, a to rozbierać, ani doby w tych samych ciuchach nie przeżyje, no skandal.
Skandal, szwindel i poruta, panie, proszę ja ciebie!
Ruda przynajmniej wzięła ze sobą futro, a ty?
Dobry (już) wieczór! 😉
Ja miałam spancerny kurtełek, ale zapomniałam zmienić spódniczkę na spodnie i zmarzły mi odudowodokostkowe partie 😉
Leno, jestem z Tobą: mnie też czasami marzną jakieś partie i, co gorsza, zmieniają wtedy kolor na czerwony. A przecież, do czorta z czerwonymi partiami! Na szczęście już niedługo lato!
U mnie, na szczęście, pod względem kolorystycznym aż tak ekstremalnie nie było:) Może to zasługa tubylczej odporności.
Co nie znaczy, że myśl o bliskim lecie jest mi niemiła – przeciwnie – też czekam nań z utęsknieniem:)
Ja czekam na możliwość pływania bodaj w Bagrach. Ale to musi być ciepła woda i ciepło na zewnątrz.
U mnie teraz 10 stopni. Wczoraj chodziłam w spodniach z odpiętymi nogawkami, czyli jakby w krótkich spodenkach i w podkoszulku z krótkim rękawem.
No, wszędzie się ochładza. A nad Poznaniem i okolicami grzmi i leje.
U mnie jedynkuje, chlip…
Mój rowerowy sezon na razie też poszedł się bujać…
Łączę się w bólu…
Od jakiegoś czasu początki tygodnia mam bardzowczesnozrywne, jutro będzie nie inaczej, więc:
spokojnych snów, Wyspo:)
Spokojnych i Tobie!
Jak wszyscy to wszyscy…dobranoc!
Dobranoc!
Witajcie!
Jestem już w pracy, ale czy na pewno się obudziłem?
Dzień dobry, pospane kapkę dłużej, poniekąd planowo. Ale też nie ma do czego specjalnie wstawać, za oknem mokro i kapie.
Kawa wielce pożądana, toteż, pani Gieniu, poprosimy z całą mocą!
Witam Państwa!
Za oknem szaro, buro, wiatr, ale póki co nie pada.
Tutaj cały czas mokro. Brr.
Jadę na…knucie.Teraz to już chyba nie jest knucie?
Obowiązek obywatelski?
No w sumie, owszem.
No to wracam z biurowego obowiązku na obowiązek na Zoomie.
Pierwszy dzień nowego zlecenia. Trochę strachu, ale ostatecznie w sumie to, co sobie zaplanowałem, to zrobiłem 🙂
A teraz na przerwę.
I po kręceniu, czekam, aż się łazienka zwolni…
Po zebraniu w realu, po zebraniu na zoomie, po kolacji przegryzionej na chybcika zostało mi już tylko parę rzeczy do zrobienia…
do mnie zadzwonić…?
To ja podobnie, ale kolację zjadłam w czasie zebrania na Zoomie.
A ja po prysznicu. Niesamowite, co trochę wody robi z człowiekiem (jak poprawia humor, o zapachu nie wspominając).
Ziąb, wiąb i siąp całodzienny nie ustąpił nawet wieczorem, więc spacerek na chłodno, wietrznie i mokro:)
Oraz bezludnie i bezpieśnie, bo komu by się chciało marznąć, kulić i brodzić. Oprócz nas, oczywiście:)
Takie bardziej sztormowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór. Gratuluję samozaparcia, znam psy, które na taką pogodę trzeba wyciągać siłą (mimo, że – wydawałoby się – pęcherze i jelita swoje wymagania mają).
Jedyny plus, że miałyście cały okoliczny świat dla siebie.
Sztormowe, powiadasz. Muszę zerknąć, jak tam u nas prognozy.
Zdaje się, że Ruda ma charakterek! 🙂
Nie podnoście zbyt wielu żagli!
Nie nie, raczej będziemy zwijać.
Nie, my spokojniutko, na pagajkach:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Pod pagajami
bardzo wolno płynie nasza łódź…
My się staramy
Niech ten sztorm przestanie wreszcie duć!
Plecy i ręce
dokuczają już, a niech to czort!
Niech jak najprędzej
naszą łódź przytuli cichy port.
Huśtamy się na czubkach fali
chłoszcząc pagajem każdy grzbiet,
cel ciągle widać gdzieś w oddali…
No, wreszcie jest! 😉
A jutro znowu,
Gdy zapadać zacznie wczesny zmrok,
Ruszymy z domu,
Wydłużając i skracając krok.
Pod parasolem
Mormorando swe wymruczy deszcz,
Liści gondole
Podmuch wiatru wartko będzie nieść…
Patrząc, jak się niebo chmurzy,
Gubiąc drogę wśród drzew niemych,
Brnąc od kałuży do kałuży,
Wnet się znajdziemy…
😉
Po okresie adaptacji chyba nie zdarzyło się, żeby Rude odmówiło wyjścia na spacer:)
Wręcz przeciwnie, gdy przychodzi ta pora, ono siada naprzeciwko i wypala wzrokiem dziury (przeważnie) w moich kolanach:)
Pogratulować dobrego wychowania.
Dzięki:)
To i ja się pożegnam, bo coś mnie głowa boli.
DOBRANOC!
Spokojnej i uzdrawiającej!
Od jakiejś godziny zaciekle walczę z kieszenią (którą próbuję przyszyć do ulubionych dżinsów, bo się odpruła), a ona się broni nadspodziewanie skutecznie, to też się już pożegnam i po krótkim zawieszeniu broni powrócę do swoich zmagań:
miłych snów, Wyspo:)
I Tobie miłych. Zemknę także. Dobranoc!
Witajcie!
Jak znam życie, ostatecznie kieszeń Leny nie miała żadnych szans w bezpośrednim starciu! 😉
A nawet zszyciu! 🙂
Znasz życie 😉
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry wieczór, Leno Zwycięska! 😉
Dzień dobry, słońce, ale chłodno. Znajomi lamentują, że wymroziło kwiaty na drzewkach owocowych, więc owoców nie będzie (przynajmniej lokalnie)
No cóż, przekonamy się, gdzie i co.
Pani Gieniu, poprosimy kawę i małe conieco dla poprawy nastroju
Witam!
Tu pochmurno,7 stopni.
Wróciłam do domu. Byłam na proszonym domowym obiedzie w miłym towarzystwie. Takim z domowym deserkiem i domowymi nalewkami.
Do powyższego mogę dodać. Pada, szaro, zimno, brrr
Przekonałaś mnie. Idę na kolację!
A masz nalewki?
Dostałam trzy różne. Najlepsza była z winogron -taka galaretka o intensywnym smaku. Mniam.
U nas też cały dzień mżawka i zero słońca. Wiem, że to żadna pociecha, ale poczytajcie, co się stało w Dubaju! Spadło im jednorazowo tyle deszczu, ile zazwyczaj dostają przez 18 miesięcy!
U nas dla odmiany było słonecznie (chociaż z chmurami) i zimno – na ulicach znów puchowe kurtki i ciepłe czapki. Coś niebywałego, jak to się błyskawicznie zmienia.
U mnie tymczasem na froncie pracowym początek nowego zlecenia i po wczorajszym pozytywnym wrażeniu trochę niepewności – tak zmiennego i urozmaiconego stylistycznie tekstu jeszcze nie miałem na warsztacie. Będę go zapewne obrabiał dużo wolniej niż dotąd, na szczęście termin odległy, więc jest szansa, że się wyrobię.
A teraz już na przerwę.
Trzymam kciuki za powodzenie:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Leny nie ma. Prawdopodobnie przegrała bój z kieszenią i z desperacji zaszyła się w środku. Hop, hop! Jak Ci tam, w tej przepastnej kieszeni? 🙂
Raczej spaceruje. Z kieszenią lub bez.
Walczyłam prawie do trzeciej, ale to ja wyszłam z boju z tarczą:)
Dobry wieczór, Laudate:)
Dzień dobry, Leno z Krainy Czarów! Miałem nadzieję, że opowiesz coś o podróży do przepastnego wnętrza kieszeni, a tu takie banalne zwycięstwo 🙂 Miłego dnia!
Dzień pełnozajęciowy nie wiadomo, kiedy minął:)
A spacerek deszczowy, trochę wietrzny, bez gwiezdnego orszaku, w dość chmurnym towarzystwie:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór, deszczowy w sumie nienajgorszy, byle nie było tak zimno (brr).
Tak, u nas też brrr:)
I kurtki puchowe wróciły także, ale… do gołych łydek, co mnie zawsze pobudza do wspomnieniowego uśmiechu i (w następnej chwili) lekkiego telepnięcia:)
Reumatolodzy całego świata zacierają dłonie.
Gdy się ma naście lat, nie ma się pojęcia, że w słowniku jest taki wyraz jak reumatyzm… oraz o istnieniu jeszcze paru innych słówek… 😉
Tak, dla reumatologów to długoterminowa inwestycja!
I czasami również autoinwesycja 😉
Dobranoc!
Spokojnej!
Dobrych snów!
Dobranoc, Makówko:)
A lampka?
Pewnie koło północy?
Kochani, jednak pożegnam się jeszcze przed lampką, tak mnie morzy. Dobranoc!
Senność zaczęła rządzić światem…
Przynajmniej moim, więc:
miłych snów, Wyspo:)
Dzień dobry, na zewnątrz nieco ponurawo i mokro.
Pani Gieniu, koniecznie poprosimy. Z kawą i czymś dobrym.
Witam!
U mnie z jednej strony przebłyski słońca, z drugiej -granatowe niebo.
Jak było rano tak jest cały czas -słońce, za chwilę deszcz, znów słońce i tak dalej. Syn mi napisał, że u niego był nawet grad.
A my planujemy namiot pod Bagatelą. W Krakowie bardzo ostra walka o fotel Prezydenta!
Witajcie!
Życie to ciągła walka.
Przed obiadem – z głodem.
Po obiedzie – z sennością… 😉
Albo walka jak dojechać?
Wysiąść z autobusu i iść na nogach?
Dzień dobry, dzisiaj bardzo owocny, bo dzienna norma wróciła do normy 🙂 pewnie jeszcze nie raz będzie spadać i rosnąć; poza tym załatwiłem coś ważnego tzw. psim swędem, a błyskawicznie.
A teraz na przerwę.
Cóż byśmy poczęli, gdyby psów nie było!
Hmm. Załatwialibyśmy kocim swędem? A może papuzim lub chomiczym?
Albo – fuksem 😉
Dzień z tych intensywnych, pełnych gwaru i ruchu. I miłych:)
Może także dlatego, że zakończonych zamiasteczkowym spacerkiem:)
W klimatach bardziej październikowych niż kwietniowych, szczegółnie temperaturowo, bo muzyka kropli bębniących o młode, zielone listki i przemykających między sprężystymi gałązkami jest jednak radośniejsza niż ta brzmiąca pośród już układających się do snu drzew i krzewów:)
Inaczej też wędruje się po pachnących wiosną boimkach i grzebuszkach, coraz obficiej zatrawiających leśne drogi i jeziorne przybrzeża:)
Nieco zmoknięte i zmarznięte ale całkiem przyjemne naspacerkowo dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór!
Ja też miałem raczej zagoniony dzień, i to niestety raczej nie pośród młodych i zielonych listków…
Pośród zieleni spędziłyśmy raczej – kawałek wieczoru:)
A dzień z ludełkami, mniej lub bardziej radośnie, ale z pozytywnymi efektami, co jest miłe:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Gdy dobry wieczór, dobry i kawałek!
…mój jest ten kawałek wieczoruuuuu…
😉
Boimków i grzebuszków osobiście nie poznałem (nie mam pojęcia, co oni za jedni), ale i tak gratuluję Ci orzeźwiającego spaceru w przemiłym towarzystwie. 🙂
To trawy:)
Mam słabość do wszelkich nazw i wielkie upodobanie do ich zapamiętywania:) Kryją w sobie ogromny potencjał dla wyobraźni. Czasem skrzą dowcipem, innym razem krzyczą dramatyzmem albo porażają smutkiem, a zawsze – inspirują:)
Dziękuję i dobry wieczór, Laudate:)
Zaiste inspirują. Z traw znam jedynie kostrzewy. 🙁
Ja znam trochę więcej:)
Za jedne z najpiękniejszych uważam dmuszki, tymotki i drżączki, a z działających na wyobraźnię nazw na przykład szczotlichę albo izgrzycę:)
Nazwy super! Obiecuję, że nie zapamiętam i za 10, 20 lat znowu będziesz mnie mogła nimi zaskoczyć. Że takie ładne. 🙂
Jeśli sama nie zapomnę 😉
Tak zmarzłam w czasie tego namiotowego wypełniania obowiązku obywatelskiego, że dalej mi zimno.
Walka bardzo wyrównana. Ważą się losy mojego ukochanego Krakowa.
Proponuje wannę. Z ciepłą, a nawet gorącą wodą!!! Poczuj się przez chwile jak syrenka 🙂
Jak Wiedźmińska Sh’eenaz? 😉
Syrenką wolałabym się poczuć w ciepłym morzu.Eh…rozmarzyłam się.
Które morza uznajesz za ciepłe, Makówko?
Po tym długim dniu óżeczko bardzo mi już pachnie, więc:
miłej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Ranek powitał mnie ozięble. Warto się budzić?
Dzień dobry! Spotkanie zakończyło się wczoraj o takiej godzinie, że nawet już nie budziłem Szanownych Państwa 😉
Dzień się dzisiaj zaczyna od lania wody (za oknem), ale myślałem, że to jakiś większy front, a to komóreczka deszczowa wielkości samego Trójmiasta zaledwie, bardzo lokalna. Ale właśnie nad nami.
Pani Gieniu, poprosimy kawę dla dodania animuszu!
PS. Wieczorem dzisiaj mam zaś galę Europejskiego Poety Wolności, ale mam nadzieję, że nie przeciągnie się przesadnie długo.
Ha! A kogo dotknął ten zaszczyt?
Zwyciężczyniami zostały p. Monika Herceg z Chorwacji oraz jej tłumaczka Aleksandra Wojtaszek z Krakowa 🙂
Witam Szanownych Państwa i biegnę do Gieni na dobre śniadanie.
A teraz biegnę na …finał:)
Zimnoooo
Najpierw było dużo słońca, potem się rozchlapało, więc dzień prawdziwie kwietniowy:)
A spacer pod baldachimem ciemnych, czyżbyśniegowych chmur, jedną z Wczorajszych Dróg, wysadzanych brzozami i wierzbami, które, w przeciwieństwie do (szczególnie jednej z) nas, niewiele zdają się robić sobie z lodowatego humorku pani Aury i zielenią się bez pardonu:)
Zziębnięte dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór! Będzie cieplej, już wkrótce… Trzymajmy się!
Kaloryferów, pieców, grzejników 😉
Miejmy nadzieję:)
Na razie na poniedziałkową noc zapowiadają przymrozki…
Ale ja ostatnio wciąż marznę. Może z niewyspania:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Nagle Wyspa kichnęła!
Na zdrowie! 😉
to cytat oczywiście. Z wiersza Tuwima „Pan Maluśkiewicz”
No chyba!
Dobry wieczór, Laudate:)
Dobry wieczór! Zaglądałem tu wcześniej, ale było pusto jak w poczekalni w Koluszkach 🙂 Teraz się sowy nocne zleciały, kiedy ja już się zwijam. Cholerne Bolero – Ravela ukołysało mnie do snu.
(albo piwo Desperados z limonką)
Do jutra!
Tak to bywa, jak człowiek sam sobie szefuje, że dopiero na wieczór może odtrąbić fajerant:)
Dobrej nocki, Laudate:)
Kochani, właśnie wróciłem, to był bardzo intensywny wieczór i mimo że nie miałem w ustach grama alkoholu (bo ograniczam ostatnio), to jestem skonany. Dobranoc!
I Tobie wypoczęcie przywracającej nocki, Quacku:)
Udaję się z rozgrzewającą zawartością kubełka pod kocyk:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Finał był z uśmiechami, obyśmy uśmiechali się w poniedziałek.
Dobranoc
Dzień dobry!
Zimno, pada.
Wczoraj na finał kampanii wyborczej pana, którego nazwiska nie wymienię, bo pst! cisza wyborcza ubrałam buty zimowe, czapkę i rękawiczki.
Buty zimowe wcześniej już schowałam w ramach chowania rzeczy zimowych na lato. I co ? Było się śpieszyć?
Dzień dobry, pospane sobotnio, ale akurat niekoniecznie do oporu, gdyż plany.
Plany co prawda się koło 7.40 zmieniły (dzięki czemu mogłem pospać dłużej), ale część pozostała bez zmian.
Zaraz idę na zakupy, a potem koło 13.00 wybywam na dalszy ciąg tego Europejskiego Poety Wolności (spotkania z tłumaczami i z laureatkami). A potem to już wedle możliwości.
Poprosimy serwis weekendowy, nawet jeśli nie na pierwsze, to na drugie śniadanie.
Serwis weekendowy objawił się w postaci świeżych rogalików maślanych i wędzonej na domowo szyneczki.
Ja jednak lubię tego mojego Brata… 🙂
Dzień dobry, Quacku:)
Zabrzmiało SMAKOWICIE! Dobry już wieczór
Witajcie!
Po zakupach i po śniadaniu rozważam ciąg dalszy…
Odpoczynek?
Czy Ty umiesz to robić pracusiu?
No, choć raz mi się udało! 😉
To dalszych sukcesów na tej niwie życzę 🙂
Dzień dobry, Tetryku:)
Zakupy zrobione i wypakowane, teraz jeszcze sprawdzić parę rzeczy w sieci i do Gdańska.
Miłego spotkania Quacku!
Dzięki, właśnie zaniedługo wybywam!
Dzień dobry :)) To niesamowite, ale Laudate wykradł moje wspomnienia i zgrabnie je opisał. To był rok 1992, może 93, PRL padłbył sobie i zostawił mnie z wymarzonym Fiatem 125p nówka funkiel sztuką na pełnym wypasie, Z 5 biegową skrzynią biegów i silnikiem z Poloneza, ostatni wypust fabryki FSO. Wszyscy się wtedy pozbywali rodzimych produktów motoryzacyjnych przesiadając się na starsze od węgla kamiennego, ale zachodnie VW czy Ople, więc kupiłem go za grosze i postanowiłem tą cegłę zmienić w sleepera. Sleeper to auto, które wygląda z zewnątrz jak zwykły fabryczny samochód, ale ma zamontowane modyfikacje, które czynią z niego bestię. Miałem warsztat, umiejętności i rozbitego w pył Forda Eskorta Cosworth z nieuszkodzonym silnikiem. I wsadziłem ten silnik i kupę innych modyfikacji w tego Fiata i do setki dochodził w 6 sekund, a wyciągał grubo ponad 260 km/h, kolesie w wypasionych BMW mieli fajne miny :)) Podczas malowania oczywiście na kolor czerwony farbą o symbolu L-80 co prawda nie strzeliła świetlówka, ale autorenolak firmy Nobiles miał to do siebie, że schnął 3 doby jak było ciepło, więc go pomalowałem i zamknąłem lakiernię. Do lakierni wpadł szerszeń i przykleił się do świeżego lakieru, mało, że się przykleił, skubaniec miał tyle siły, że przespacerował się po połowie auta skutecznie ryjąc szlaczki w mokrym lakierze. To był horror gorszy niż jarzeniówka, a wycieczka zaplanowana na Hel, przesunęła się o tydzień.
Osobiście wolałbym mieć pogryziony przez szerszenia lakier, niż skórę! 😉
Witaj, Miśku!
Zdecydowanie Tetryku! Jeden raz mnie spotkała taka przyjemność i szerszeń użarł mnie w dłoń, ręka mi spuchła w takim tempie, że dosłownie pękła mi bransoleta w zegarku na przegubie dłoni, co było o tyle dobre, że zegarek nie wtopił mi się w ciało :)))
Znakomita historia! Pewnie nie zachowałeś zdjęć dokumentujących szlaczki?
Nawet o tym nie pomyślałem, takie zdarzenie to katastrofa. Masz do wyboru, beczkę nitro i tonę szmat i zmywanie farby do zera póki jeszcze świeża, albo poczekać z miesiąc aż się porządnie utwardzi i szlifierka z docelowym efektem darcia farby do zera :))
I co wybrałeś?!?
Super historia, choć Tobie pewnie do śmiechu nie było:)
Nie miałam przygód z lakierowanymi autami, ale z przyrodą ożywioną – i owszem:)
Kiedyś robiłam biżuterię na okoliczny bardzoekokonkurs i wpadłam na pomysł, by połączyć przyjemne z jeszcze przyjemniejszym, co sprowadzało się do zrobienia tejże w Głuszy (czyli małym domku wśród puszcz i jezior). A materiałem były… orzechy laskowe, włoskie, ususzone żurawiny, różnokolorowe ziarnka pieprzu, i cukier lodowy. Namęczyłam się zwłaszcza z tym cukrem, bo pękał przy wywiercaniu otworków, ale w końcu pokonałam i ów, i poszłam spać, zostawiając wszystko na drewnianej desce…
Po przebudzeniu znalazłam na tej desce wyłącznie metalowe elementy i ziarenka pieprzu. Zagajone Smarkactwo uraczyło mnie długą i zawiłą opowieścią o myszach, które siła łakomstwa popchnęła do wywleczenia i ukrycia niektórych elementów w leśnych norkach.
I tej wersji trzymamy się do dziś 😉
Dzień dobry, Miśku:)
W domu moich Rodziców się w takich przypadkach mówi „Krasnoludki!”. Ale nie ma już takich przypadków
Mój Tata też w trakcie poszukiwań zwykł był mruczeć:
– Krasnoludki… Znowu te krasnoludki…
Bo mieszkał sam, więc kto jak nie krasnoludki mógł mu różne rzeczy chować? 😉
U nas mawiało się „amba zeżarła…” dopiero stosunkowo niedawno, oglądając „Dersu Uzałę” Kurosawy, dowiedziałem się, że słowo „amba” w jednym z syberyjskich języków oznacza tygrysa…
A w jednym z afrykańskich narzeczy ponoć – rekina 🙂
Witaj Leno :)) Wszędobylstwo myszy polnych jest przysłowiowe, zapewne były to biedne myszy kościelne, które siedziały pod miotłą dopóki nie zwabiłaś ich tym cukrem lodowym :))
Ale że nie chciały pieprzu… 🙂
Witaj Miśku, dziękuję, że opowiedziałeś swoją historię. Bo ja osobiście przygody ze świetlówką nie przeżyłem, tylko ułożyłem opowiadanie na podstawie kilku relacji i nie byłem nigdy pewien, czy w uszach czytelników wybrzmią one wiarygodnie. Wybrzmiały i to jak! Wybrzmiały złowrogim głosem szerszenia uwięzionego w lakierze. Twoja wersja jest nawet literacko lepsza: proces niszczenia lakieru trwa dłużej, autor może się wykazać w jego opisywaniu. Jeśli jest sadystą of course! Pozdrawiam
To ja dziękuję. Twój opis szopki w Wambierzycach jest wiernym odbiciem moich wspomnień z dzieciństwa, kiedy to cudo oglądałem na własne oczy i byłem zachwycony do tego stopnia, że babka musiała mnie spacyfikować siłą i do tego bez godności mojej żadnej osobistej bo usiłowałem uparcie dostać się do środka tego dziwu, na czworaka, chyłkiem, boczkiem od zakrystii, na czołgistę i te pasy napędzające maszynerię, koła rozmaite i stukająca maszyneria była o niebo lepsza niż kaplica z czaszek i kości utkana, była cudem prawdziwym.
Dzień upłynął na plenerowym marznięciu i domowym rozgrzewaniu się w trakcie cotygodniowej (przełożonej z wczoraj) walki o nierozpanoszenie się po kątach Pana Bałagana:)
Spacerek, jako się rzekło, w warunkach z lekka syberyjskich (+2), ale fajny, energetyzujący, bo ciążący ku włóczęgostwu gdzieoczy(nogi)poniosłym:)
Potyczka z Panem Be natomiast skutkowała odstąpieniem od ambitnych planów kulinarnych, tak więc bezy zrobię jutro. Może. 😉
Dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry. Wychodziłem z domu w lekkim, rzadkim śnieżku (albo krupie śnieżnej, jak kto woli), a wracałem w pełnym słońcu, do tego stopnia, że temperatura na miejskim termometrze +14. Kwiecień-plecień, klimat-plimat.
Jak można wytrzymać do jutra bez bez?
Nie można.
😉
Bez
Zmarniały kwiaty bzu białego.
Jakoś mi nagle zabrakło czegoś.
🙂
A teraz na przerwę.
A my na spacerek:)
Jeszcze się wrócilim:)
Czy ktoś? Coś?
Bo może jakiś nobelonik albo inny zakątkowy wpisik wstawię, coby tu zadyszki nie dostać?
Pomyślcie, proszę, a my – zmykamy:)
Wczoraj rano chciałam zrobić dawno obiecywany wpis z Sarajewa i wtedy zauważyłam w kokpicie, że tam River coś buduje, więc się wstrzymałam.
Tak tylko piszę Leno co zauważyłam wczoraj.
River dopiero uczy się budować, jeszcze parę dni mu zejdzie…
Leno!
Jeśli zejdzie mu parę dni to faktycznie nie ma co czekać tylko coś wstaw. Mnie chodziło tylko o to, aby nikt nikomu nie wszedł w paradę, więc dlatego napisałam co widziałam w kokpicie.
Czyli nie będziesz teraz budować, Makówko, dobrze zrozumiałam?
OK. To coś wstawię za chwilę:)
Tak. Wstawiaj!
Poproszę nobelonik, najlepiej w czarnym meloniku. 🙂
Mówisz – masz:)
Zapraszam i dobry wieczór, Laudate:)
Jestem zez powrotem, idę po dobranockę.
Niestraszne nam wichry i chłody.
Niegroźne nam ziąby diabelne.
Nie pochłoną nas mrozy ni lody.
Nasze peleryny są szczelne!
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór! Ha, po chwili usłyszałem w głowie adekwatną melodię 🙂
Swoją drogą to dobrze, że jedne szczelne, a drugie nie pochłoną. Psiulka się kontentowała naturalnym futrem, czy dostała jakieś ekstra?
Po ostatnim wyczesywaniu zimowego już jej to wiosenne zgęsło, a że jest ciemniej rude, więc jakby nowe:)
Dobry wieczór, Quacku:)
To ja idę na nowe pięterko.
Niektóre z was futro ogrzewa,
niektóre poezja — żar duszy,
więc wicher nie wyje, lecz śpiewa
i żadna przeszkoda nie wzruszy…
Poezja utuli, ogrzeje.
Jak głoszą prawdy odwieczne…
Czy śnieży więc, deszczy, czy wieje –
Od futra ochroni skuteczniej.
😉
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dobry wieczór!
Już Broniewski pisał w 38., w znacznie mniej miłych okolicznościach:
Jana chroni pancerz dialektyki,
mnie — leciutki obłok poezji.
😉
Ano — różnie w życiu się darzy…
W takim razie po automobilowych nieszczęściach zapraszam na nobelonikowe pięterko, a ja jeszcze chwilę tu pokicam:)