Sam nie wiem, jak mi się to opowiadanie napisało. Miałem w głowie akcję mniej więcej do zebrania radnych i ujawnienia tajnego składnika mikstury, a potem tak jakby ruszyła lawina i dotarła do końca. Ze wszystkimi zwrotami akcji (i narracji 😉 )
Oryginalny wpis prawie równo dziewięć(!) lat temu.
_________________________________
Zacni obywatele miasteczka Pomroki Jasne, położonego jakże pięknie u stóp Beskidu Półwyspowego, od zawsze szczycili się swoimi metodami wychowawczymi. Dzieci, określane przez owych obywateli zawsze mianem „potomstwa”, uchodziły w całym powiecie, a nawet w województwie (sic!) za najlepiej wychowane: najgrzeczniejsze, ciche, posłuszne i chętnie pomagające w większości uciążliwych prac domowych (nie mówiąc o własnych pracach domowych, zadawanych w szkole – i w ogóle o stopniach, które zapewniały co roku Pomrokom Jasnym nagrodę kuratora dla szkoły z najwyższą średnią).
I tak płynęło życie w małym miasteczku, w którym grzeczne dzieci wyrastały na zacnych, troszczących się o swoje mienie i potomstwo obywateli, oczywiście jeżeli nie wyjechali wcześniej do miasta wojewódzkiego albo wręcz do stolicy. Ci jednak zazwyczaj nie wracali do Pomroków, a jeżeli je odwiedzali – to z rzadka i niechętnie. Jeśli zaś odwiedzali je z własnymi żonami i dziećmi, dla wszystkich było jasne, że wychowanie tych dzieci pod każdym względem ustępuje wychowaniu miejscowego, pomrockojasnego potomstwa.
Aliści pewnego szczególnie deszczowego lata zacni pomroczanie stanęli przed problemem, który ich przerastał. Otóż na Rynku, naprzeciw Ratusza, stał od niepamiętnych czasów, czyli gdzieś od połowy XIX w., pomnik Gaspara de Chvendal, francuskiego nauczyciela, przybyłego na te tereny z armią napoleońską i osiadłego tu na stałe po klęsce Cesarza pod Moskwą, którego rewolucyjne metody, starannie kultywowane przez pomroczan, doprowadziły po wielu pokoleniach, mimo powstań i wojen, do tak rewelacyjnych wyników.
Być może sprawiły to właśnie inkryminowane deszcze, może jakiś tajemniczy składnik odchodów pojawiających się od pewnego czasu nad Pomrokami kapcanów wędrownych, a może przyczyna była inna – dość, że rzeczony pomnik zaczął pokrywać się nieprzyjemnym dla oka i nosa nalotem. „Śniedź!” pomyśleli sobie zrazu zacni ojcowie miasta, ale żaden z wezwanych konserwatorów, ludwisarzy, ślusarzy, a nawet – o zgrozo! – znachorów i wiedźminów nie był w stanie poradzić sobie z problemem. W ruch szły specjalistyczne szczoteczki i ściereczki, pędzle i szmatki, za pomocą których oczyszczano, polerowano i wcierano w pomnik najróżniejsze pasty, smary, konserwanty i nabły(za przeproszeniem)szczacze.
Nic z tego. Mijały dwie, trzy godziny, w przypadku najskuteczniejszego środka około pięciu – i tajemniczy, a obrzydliwy nalot pojawiał się znów i rósł, by w końcu pokryć pomnik gęstym kożuchem. Po trzech tygodniach burmistrz, imć Korneliusz Patzan, wystawił złożoną ze strażników miejskich całodobową wartę na trzy zmiany, wiedziony podejrzeniem, iż to sprawka nieprzychylnych ludzi. Strażnicy jednakże nie zauważyli nic, wzywani specjaliści najpierw próbowali przeróżnych środków zaradczych, a potem rozkładali bezradnie ręce, zaś pomnik roztaczał wokół siebie nieprzyjemną aurę – dosłownie i w przenośni.
I wtedy właśnie, gdy w książce telefonicznej, na żółtych stronach, w dziale „Konserwatorzy” (ale także w działach „Medycyna niekonwencjonalna”, „Parapsychologia”, „Radiestezja” oraz „Różne”) zabrakło już nazwisk i numerów, do miasta przybył, jakżeby inaczej, tajemniczy przybysz. Z tym, że wcale nie był tajemniczy, nie starał się także roztaczać wokół siebie atmosfery sensacji, sekretu i Strefy 51. Wręcz przeciwnie, przyjechał odrapanym, dymiącym z rury wydechowej smażalnią frytek mikrobusem marki Volkswagen, wprowadził się do hotelu „U Kacpra” i już pierwszego wieczoru nadużył piwa w stopniu znacznym, czemu dał wyraz, śpiewając na cały głos sprośne piosenki.
Te popisy wokalne zaprowadziły go jednak nie do Miejskiego Domu Kultury, a do aresztu. Następnego dnia strażnicy ustalili, że aresztowany pod zarzutem zakłócania ciszy nocnej i moralności publicznej Janusz Henszon, lat 58, wzrost 195 cm, waga 135 kg, postury drwala z długą, siwą brodą, jest wędrownym rzemieślnikiem, spędził ostatnie kilka lat w Finlandii, sam określa siebie jako „złotą rączkę” i żąda rozmowy z burmistrzem. Początkowo komendant straży nie chciał się na to zgodzić, ale gdy przybysz szepnął mu do ucha dwa słowa, zbladł i bez słowa skinął głową.
Burmistrz Patzan przygotowywał się właśnie do odparcia ataku opozycyjnych radnych podczas sesji Rady Miasta (Temat sesji? Od kilku tygodni ten sam!), kiedy do jego gabinetu wkroczył dostojnie (na tyle, na ile pozwalał mu katzenjammer) olbrzymi, brzuchaty Janusz Henszon, poprzedzany przez lekko rozdygotanego komendanta straży miejskiej. – Słyszałem, że macie problem z tym tam… – olbrzym machnał za siebie niedbale dłonią – pomnikiem? Burmistrza zatkało. Jako człowiek przyzwyczajony do dobrze wychowanego potomstwa nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby w ten sposób wtargnąć w jego życie. Zwłaszcza to zawodowe. I to poza kalendarzem spotkań i protokołem! Z drugiej strony jednak, jeżeli miało to pomóc w sprawie nieszczęsnego pomnika… Korneliusz Patzan odchrząknął i zażądał wyjaśnień.
Blisko dziesięć godzin później brodaty brzuchacz miał powtórzyć te same wyjaśnienia przed ścisłym gronem, do którego weszło kilku co znaczniejszych radnych koalicyjnych, burmistrz z wiceburmistrzem i lokalny biznesmen. Z grona tego – na zdecydowane żądanie burmistrza Patzana – wykluczono księdza prałata. Jak się miało okazać – nader słusznie!
– Panowie – zagaił burmistrz – przedstawiam wam człowieka, który obiecał wyczyścić pomnik Gaspara de Chvendal… A nie muszę chyba przypominać, że wielkimi krokami zbliża się dwusetna rocznica przybycia tego nauczyciela, wychowawcy i… i… wielkiego człowieka! – zakończył, z braku lepszych epitetów.
Rozległ się gwar głosów:
– No i na co czekamy?!
– Niech czyści!
– Mistrzu, do roboty!!! –
Burmistrz uciszył głosy jednym machnięciem ręki. – Panie Januszu – zwrócił się oficjalnie do gościa – proszę o szczegóły!
– No więc tak – zadudnił brodacz – na początek to dobry wieczór panom. A z tym pomnikiem to się da zrobić, czemu nie. Tyle że nie tak prosto. Ale tutaj – znacząco podkreślił to „tutaj” – nie powinno być z tym problemów.
– Co znaczy „nie tak prosto”? – wypalił wiceburmistrz, zajmujący się finansami miasta – Pan powie, ile to będzie kosztować, bez przesady, mamy fundusz na konserwację, a jak będzie trzeba, to i z nagłych wypadków się przeksięguje!
Janusz Henszon przecząco pokręcił głową. – To nie tak. Mam taki przepis od mojego świętej pamięci pradziadka Franciszka, mówię panom, zajzajer jak trza, wypali wszystko do czystego i nic nie urośnie. I I ten tam syf – machnął w stronę majaczącego za ratuszowym oknem pomnika – też wyżre, jak nic. Gwarantuję. No i to nie jest drogie, byle dobrze wymieszać. Ale w to wchodzi jedna rzecz – no, taka bardziej niezwyczajna. Mogę? – pytająco zwrócił się do burmistrza. Pan Patzan pokiwał głową – No, słowem to chodzi o to, że tam trzeba na koniec dolać litr krwi najgrzeczniejszego dziecka w okolicy.
W gabinecie zaległa głucha cisza. Pierwszy przerwał ją radny Krzesimir Retyn: – Co pan nam tu za średniowiecze sprzedaje! – wybuchnął – jaka krew?!!! Za kogo pan nas ma! To jest jakaś prowokacja! Pana tutaj opozycja nasłała!
Henszon spokojnie siedział na swoim krześle i tylko przecząco kręcił głową. Potok wściekłych oskarżen przerwał sam burmistrz. – Nie, panie Krześku – powiedział z wysiłkiem – to nie jest prowokacja. Pan Janusz wygrzebał ze swojego samochodu resztkę tej… mieszaniny, której kiedyś używał. Pokazał mi jej działanie na pomniku. Na wiele nie wystarczyło, ale lewy obcas jest czysty, już od paru godzin. Sami zobaczcie…
Na takie dictum zebrani zerwali się z miejsc, nastąpiła ogólna przepychanka do wyjścia i gremialne sprawdzanie obcasa – który rzeczywiście lśnił metalem, tym lepiej widocznym, że reszta złośliwego nalotu nadal tkwiła na swoim miejscu. Niewierni Tomasze wracali na swoje miejsca, milcząc. Kiedy ostatni z nich usiadł, burmistrz przerwał ciszę. – Panowie. Chyba mamy jasność; oferta pana Janusza jest wypróbowana. Pozostaje ustalić, czyj potomek jest, hm, najgrzeczniejszy w okolicy. Co będzie trudne, ponieważ jak pan Janusz zapewne doskonale się orientuje, nasze potomstwo należy do najgrzeczniejszych, najlepiej wychowanych… – tu czytelnicy, którzy uważnie śledzą tok tego opowiadania od początku, mogą sobie darować.
Umilkł pan burmistrz Patzan, a jego goście popatrzyli jedni na drugich jakby niepewni, co teraz powiedzieć, jakby z ukosa. Pierwszy odezwał się radny Retyn:
– Moja Marcysia, jakby to powiedzieć, nie jest w sumie taka grzeczna, jakby przewidywało nasze słynne pomrockojasne wychowanie… Otóż wyobraźcie sobie, że przedwczoraj, kiedy wysyłałem ją do spania, przedłużała moment pójścia do łóżka o całe siedem minut!
Tak jakby to szczere wyznanie było kamykiem, który porusza lawinę, inni obecni również zaczęli przypominać sobie przeróżne grzeszki swoich dzieci:
– Wadimek posprzątał zabawki dopiero po trzeciej prośbie…
– Patrysia założyła inną sukienkę, niż mama jej wyłożyła…
– Kwintylianek zostawił na talerzu dwa kawałki ziemniaka…
i tak dalej, i tym podobne.
Janusz Henszon słuchał tego wszystkiego, chłonąc łapczywie kolejne głosy. Kiedy zaś ostatni z gości burmistrza skończył opowiadać o tym, jak dalekie od perfekcji było wychowanie jego dziecka, tfu, przepraszam, potomka, zerwał się na równe nogi i ryknął całkiem innym głosem niż dotąd: – Aach, więc to tak? Tak wygląda wasze pomrockojasne wychowanie i najgrzeczniejsze dzieci w okolicy? Wyszło szydło z worka! Poczujcie gniew tego, który grzeczne dzieci nagradza, a dla niegrzecznych ma rózgę! Poznajcie moją prawdziwą twarz!
Po czym zerwał z siebie kraciastą, flanelową koszulę, jednym susem wyskoczył ze znoszonych ogrodniczek i… okazało się, że pod spodem ma czerwony kubrak z białą lamówką i takież spodnie. Zza paska wyciągnął czerwoną czapkę z białym pomponem, kocio zwinnym ruchem przemknął pomiędzy sparaliżowanymi tak nagłą zmianą radnymi, burmistrzem, wicebur… i tak dalej, stanął w wielkim ratuszowym kominku i dmuchnął, a dmuchnięcie to uniosło go wzwyż – zniknął w czeluściach komina, a w dół niosło się tylko huczące: – Wiedzcie, że w tym roku prezentów nie będzie!!!
A przynajmniej tak właśnie, jak powyżej opowiedziano, przedstawili sprawę tatusiowie z Pomroków Jasnych swoim dzieciom. Dlatego też dzieci nie były zdziwione, ani zawiedzione, że pod choinką nie znalazły żadnych prezentów, a tylko postanowiły, że w następnym roku postarają się być jeszcze grzeczniejsze. I o to właśnie chodzi!
_____________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net i na blogu www.madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Witajcie na nowym-starym pięterku, gdzie królują mistyfikacja, prowokacja i manipulacja 🙂 Czyli w sumie nic nowego.
Nic nowego, a wręcz jakby coraz bardziej aktualne.
No to odgrzanie się okazało w sam raz
Joj. Znowu coś nie tak zrobiłem, że link z tekstu się pokazał jako komentarz?!?
Dziękuję, ktokolwiek i jakkolwiek to zlikwidował…
Nie ja to zlikwidowałem 🙂
To był tzw. pingback — jeżeli gdzieś w naszej galaktyce blogosfery pojawi się w innym wpisie odnośnik do naszego wpisu, to pod tamym wpisem pojawia się w komentarzu informacja o takim odniesieniu, a pod cytującym informacja o zamieszczeniu pingbacka.
Raczej nie! 🙂
Ale można ustawić zezwolenie lub nie na automatyczne zamieszczanie pingbacków.
Dobre opowiadanko, z suspensem i porcją magii 😉 Pozostawia przecież dwa nierozwiązane zagadnienia, niczym dwoje drzwi dla Naszego Ulubionego Ciągu Dalszego:
– niby wszystko wróciło do normy, ale problem pozostał. Co dalej z porastaniem pomnika Szwendala?
– Łatwiej uwierzyć w podstępnego św. Mikołaja niż w to, że tatusiowie en bloc szczerze przyznali się dzieciom, jak dali się zrobić w durni, a dzieci również powszechnie przeszły nad tym do porządku dziennego!
Porasta dalej, porasta (co po latach wydaje się być znakomitą metaforą innego pomnika, porastającego w płoty i szpalery służb), ale OCZYWIŚCIE to wszystko wina tych niegrzecznych dzieci, bo jakby były grzeczne, toby nie porastał!
(A przynajmniej władze tak im się starają wmówić!)
To ja mam teraz pytanie, czy w świetle tego, co powyższe należy być grzecznym czy wręcz przeciwnie?
Grzecznym wobec siebie nawzajem, zawsze i koniecznie.
Z władzą to już różnie!
Pasuje mi taka odpowiedź!
Grzeczne dziewczynki idą do nieba. Te inne idą tam, gdzie same chcą…
To wolę być ta inna co sama decyduje i ceni sobie niezależność.
Po… dobry wieczór, Wyspo:)
Witam się już tutaj.
Teraz szybciutko coś przekąszę, bo ostatnimi czasy nie bałdzo było kiedy, potem (la lepszej figury) pobiegam po wysokich schodkach i odpocznę sobie na dzidziusiowym pięterku, czytając, co nowego:)
O, dzisiaj faktycznie bardzo wieczorny wieczór. Przez brak przerwy trochę straciłem poczucie czasu. Dobry wieczór!
Właśnie, może jakaś dobranocka na sobotę?
A, do licha. Oczywiście.
Skoro Sam Jeden wie, że czorny, to nie będę polemizować;)
Witaj, Quacku:)
Witaj! Co to było: brak pana I., czy brak zasobu C.?
Warsztaty z dzieciakami:)
Od ósmej do dwudziestej.
Było miło, bo zrobiono limit osób – 30 na jedne, dwugodzinne zajęcia. Dzięki temu, pierwszy chyba raz, prowadzące w liczbie sztuk sześciu miały czym oddychać.
I przerwa była:)
Witaj, Tetryku:)
O, to zjawił się ktoś poza podstawową trójką niemurarską?
To były te późniejsze warsztaty, w których miałam uczestniczyć.
Tak, na „starą” kadrę można liczyć:)
Dodam, że, odrobinę nieskromnie, uznałyśmy, iż dzięki naszemu entuzjazmowi dobrze bawiły się nie tylko dzieciaki, ale i ich rodzice:)
Brawa dla Was!
🙂
Dziękuję, Maczku.
Miło było patrzeć na zadowolone twarze.
Tego typu inicjatywy są fajne, bo nie tylko dają możliwość wspólnego pobycia, ale też pokazują dzieciakom, że i rodzice nie wszystko od razu umieją. To baaaardzo pedagogiczne:)
Miałam fajną sytuację:
Tata z córeczką, ona wybrała kartkę, którą chciała zrobić, a on patrzył w tak zwaną siną dal, więc spytałam:
-A może i tata ma ochotę na zabawę?
-A może i mam – odpowiedział.
Wybrał sobie takie rękawice Mikołaja na papierowych sprężynkach.
Siedziałam naprzeciwko i widziałam, jak oboje (ona przy malowaniu, on przy wycinaniu) identycznie wysuwają języki:)
Wyszła mu bardzo fajna ta kartka, więc się przyglądałam i nagle usłyszałam taki niepewny głos:
-Coś zrobiłem źle?
Zaśmiałam się i odparłam, że zrobił doskonale, a pomyślałam sobie, że on naprawdę przez chwilę musiał znowu poczuć się jak mały chłopiec:)
A kiedy zajęcia się skończyły i żegnałam „swoich” kartkowiczów słowami:
-Dziękuję i mam nadzieję, że dobrze się bawiliście…
usłyszałam:
-Bardzo dobrze! Naprawdę!
Od tego właśnie taty.
Powiedział to tak szczerze, że wszyscy, łącznie z nim, się zaśmiali:)
🙂
Biję brawo również!
🙂
Dziękuję, Quacku.
Bardzo mój dzisiejszy nastrój się wpisuje w Twój tekst o grzecznych dzieciach:)
No proszę, jak przypasowało!
Czasami warto dać się ponieść – bardzo fajne opowiadanko, interesująco poprowadzone, z ciekawym zakończeniem.
Dobrze mi się na jego fali płynęło.
Gratuluję.
A dziękuję pięknie, miód na serce!
Ja się chyba pożegnam i pójdę pakować plecak.
Ale ze spaniem poczekam na Dobranockę.
Umykam, kochani. Do jutra!
I ja umykam, bo mnie rozkładają cisza i nicnierobienie:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Zimowe dzień dobry!
Dobry, całkiem wyspany.
To poprosimy weekendową zmianę
Witajcie!
Prawie się wyspałem! 😉
Potem godzinka dla futra, śniadanko, szybka korekta krótkiego tekstu i już jestem na Wyspie!
Chyba faktycznie czas na kawę!
A więc tak.
Wstałam o 6.30, umyłam się ubrałam, byłam w trakcie robienia herbaty do termosu, gdy zadzwoniła koleżanka, że wycieczka odwołana, bo mogą być problemy z dojazdem i dojściem do Brandysówki.
To miało być mikołajowe spotkanie przy ognisku Koła PTTK w dolinie Będkowskiej. Było zamówione drzewo na ognisko i miejsce pod wiatą.
Makówka więc wlazła z powrotem do łóżka i usiłowała zasnąć. Nie udało się, więc poszła na spacerek.
Za chwilę jakieś zdjęcie pokażę.
O, no to grubo, aż tak śnieży?
Sypie cały dzień.
Tutaj leży, ale nie dosypuje na razie nic.
I sypało w nocy.
Tymczasem mnie się skończyło słomiane wdowieństwo, a co za tym idzie, zaczęły inne zajęcia, dlatego milczałem.
Też bym zamilkł wobec takiego niefartu!
Już zdążyliśmy wybyć na zakupy do centrum handlowego (i wrócić).
Najazd rodzinny mnie nieco odrywa ;-(
Kochane, Kochani, umykam. To był dzień, który od pewnego momentu uległ gwałtownemu przyspieszeniu i stał się dniem pełnym wrażeń. Dobranoc!
Mam nadzieję, że wrażenia te nie były nieprzyjemne!
Chore, kaszlące dobranoc!
Dzień (oby) dobry. Poprosimy panią Gienię z dodatkowym zestawem środków łagodzących kaszel.
Jeszcze łagodzących ból głowy, gardła, stawów itd.
Uhuhu, zanosi się, że Gienia będzie musiała uzupełnić apteczkę
Obowiązkowo! Sezon grypowy się zaczął.
Witajcie!
Kraków biały i czysty, przydałoby się trochę słońca!
Mam nadzieję, że Makówka wygrzana dokonała już rzezi tych wstrętnych małych!
Witajcie!
Aktualnie te wstrętne małe czują się bardzo dobrze i panoszą się po organizmie Makówki.
One czują się dobrze wstręciuchy w odróżnieniu od Makówki, która czuje się coraz gorzej.
Jakoś tak coraz gorzej w okolicy.
Robiłaś testy na covid?
Bo u Jo na ten przykład się okazał właśnie onże.
Nie robiłam. Mam pytanie, co wynika z tej informacji?
Żadnego konkretnego leczenia nie ma. A z domu i tak nie wychodzę.
Masz na myśli taki test kupowany w aptece i robiony na własną rękę?
Tak, taki test.
A z informacji mogłoby wynikać, żeby np. izolować się od innych, przez te, hm, parę dni?
Nie wychodzę z domu. A na izolowanie się całkowite od męża i syna teraz to już raczej za późno.
Koleżankę, z którą widziałam się w niedzielę uprzedziłam.
Okej, no to faktycznie już musztarda po obiedzie by była.
No więc u mnie koniec roboty na dzisiaj, ale zaraz jadę do Sopotu na przedostatnie w tym roku spotkanie branżowe (ostatnie za tydzień) i będę sam jeszcze nie wiem, o której.
A Lenie chyba znowu I. przysypało…
Jestem i biegnę po dobranockę.
Niestety zamiast lepiej jest coraz gorzej. Auuuu
Cholera, może jakiś SOR?
Gorączka? Ból?(czego?)
Głowy, gardła, stawów.
Dobranoc!
Dobranoc!
Witajcie!
Ponury ranek, ponura data…
Dzień dobry, tu też dość ponuro. A co do daty, to nawet pamiętam brak Teleranka… No cóż, dzieckiem będący.
Pani Gieniu, coś na pokrzepienie poprosimy!
Coraz bardziej chore dzień dobry!
Może jednak zgadaj się z jakimś lekarzem?
I siedzieć w Przychodni w kolejce?
Zakładając, że syn by mnie podwiózł, ale ja ledwo się zwlekam z łóżka.
No i co lekarz wymyśli? I jeszcze zarażę się jakimś innym wirusem.
Dla tego piałem o zgadaniu (od „gadać”), a nie o zmacaniu…
To musiałby być znajomy lekarz, a takiego nie mam.
Poderwij nieznajomego na e-poradę!
Chyba mi coś Makówka sprzedała po sieci, bo jestem zasmarkany jak dziecko…
A inne objawy?
Kicham, smarkam i jestem zły!
Kicham, smarkam, kaszlę, łeb mi pęka, jeść nie mogę i jestem bardzo, bardzo zła.
Och, wszystko bym wytrzymał, ale niemożność jedzenia?

Otóż to. Ja normalnie jak jestem chora to jednak apetyt mam, może trochę mniejszy.
A teraz zupełnie nie mam ochoty, wręcz mnie odrzuca w sensie odruchu wymiotnego.
Co za zaraza jakaś!
Witajcie, to ja po pracy i na przerwę. U nas Junior choruje, przywiózł coś ze Szczecina, gdzie był w weekend, zobaczymy, czy nam sprzeda…
Na knucie zdalne idę o ile wytrzymam.
A Lenę chyba faktycznie zasypał, mam nadzieję, że zdrowa…
Umykam, fatalnie się czuję, dobranoc.
Spokojnej, uzdrawiającej!
Kochani, jeszcze pozdrowienia od Leny — faktycznie, zasypało jej internet, telefon jeszcze działa 🙂
O, odpozdrawiam serdecznie!
Też odpozdrawiam!
Spokojnej wszystkim zatem, i ja umykam!
Dzień dobry, conieco zaspałem, ale od czego mamy Gienię, jak nie od dobudzania? Sam zapach kawy jest już dość sugestywny.
Dzień dobry
Czyżbym był pierwszym?
Witaj Krzysztofie!
Tak jakoś Wyspa wyludniona, cicha. Jedni zapracowani, inni odcięci od pana I, a inni chorzy. Liczbę mnogą napisałam, aby stwarzać wrażenie, że jest nas dużo, a tak naprawdę to 2+ 1+1 i goście czasem zaglądający.
Cześć! Smacznego!
Pora na drugą kawę.
Kawa dopita, pora się żegnać.
Dziś spotkanie wigilijne z Panią Prezydent, więc trzeba się jakoś ogarnąć
Nadal chore dzień dobry!
Witajcie!
Siedzę w domu z kompletem objawów. W nocy prawie nic nie spałem, nadrabiam teraz…
Łoj.
To może to jednak te „moje wirusy”?
Podobno najbardziej zaraża się, zanim wystąpią objawy?
W piątek byłam w kafejce, w sobotę nie wychodziłam z domu, bo odrabiałam zaległości domowe.
W niedzielę wybierałam się na wycieczkę, czułam się dobrze. Zamiast wycieczki(odwołanej z powodu śniegu) poszłam na spacerek nad Drwinkę z jedną koleżanką, która czuje się dobrze.
Więc wychodzi na to, że albo złapałam coś w kafejce (albo w autobusie po drodze) albo już wtedy te zarazy siedziały we mnie przyczajone.
Ważne, żeby się z nimi pożegnać szybko i skutecznie!
Proponuję bombę witaminową – pomarańcze zagryzane mandarynkami. W przerwie, jedzenie można popić sokiem z aronii.
Po pewnym czasie organizm sam wyzdrowieje, bo żaden organizm nie da rady pociągnąć długo na samych owocach
Ja w ogóle nie mam ochoty na ŻADNE jedzenie.
Witajcie


Ja mam chorobę za sobą (w pewnym sensie). JA wyzdrowiałem, ale choroba przeniosła się na moją ukochaną i leczenie wciąż trwa.
Szczęście, że gdy ukochana zaczęła się zastanawiać KTO ją zaraził, rzuciłem podejrzenia na kichającą współpasażerkę jadącą komunikacją publiczną
W przeciwnym wypadku miałbym przechlapane
Dzień dobry, jestem, praca zrobiona, czas na (dobrze zasłużoną) przerwę.
Ja mam cały dzień przerwę, ale żadnego zasłużenia…
No, chorobowe to chorobowe. Wirusy Cię „zasłużyły”.
Informuję, że znudziło mi się chorowanie i sytuacja, że zamiast lepiej jest tak samo albo wręcz gorzej.
Rozumiem. Czy wystarczy, że się znudziło (i od samego znudzenia nastąpiła poprawa), czy może nuda doprowadziła Cię do jakichś innych działań uzdrawiających? (A jeżeli tak, to jakich?)
Żadnych. Bierności i apatii. Aby się kurować też trzeba energii i motywacji.Ja wiem, jak kurować innych (dzieci, później mamę), a siebie to jakoś…
A jakbyś stanęła przed lustrem i zaczęła kurować tamtą drugą Makówkę? Albo odwrotnie – dała się jej kurować???
Spokojnej wszem wobec!
Witajcie, ci chorzy i ci zdrowi.
Wszystkich zapraszam do stołu, to zaraz się poprosi tę panią.
Witajcie!
Piękna zima za oknem. Przynajmniej mogę popatrzyć przez szybkę 😉
W sumie najchętniej bym też, ale od czasu do czasu trzeba wyjść i coś załatwić/ nabyć.
Też tylko przez szybkę
Witam!
Nadal chora Makówka została z rana wyrwana z apatii informacją od syna”coraz bardziej puchnie mi prawa ręka. Masz namiary na jakiegoś ortopedę w okolicy?”.
Lustro okazało się niepotrzebne -jest motywacja -trzeba szybko zdrowieć, bo ktoś musi robić zakupy i inne rzeczy. Wiódł ślepy kulawego…
Lena dalej ma zasypany I, czy jest już zajęta przygotowaniami do Świąt?
Pewnie dalej, nie pojawia się tutaj ani na brulionie…
No to robota zrobiona, zakupy załatwione, akumulator w aucie podłączony do ładowania… Przerwa.
Jestem tak otępiały, że w pierwszej chwili przeczytałem „akumulator w głowie”
Ja jestem totalnie otępiała i bardzo, bardzo zła
Jesteś zła, PONIEWAŻ jesteś otępiała, czy niezależnie?
Otępiała przez chorobę, a zła, że źle się czuję
Nie, tym razem akurat raczej z głowy. Przynajmniej do jutra.
Syn ma ortezę na prawy nadgarstek przez 3 tygodnie, stan zapalny, oszczędzać rękę.
A ja chora.
Fajna sytuacja, prawda?
No, on ma jeszcze jedną rękę zdrową. Ale drugiej zdrowej mamy już nie
ZASADNICZO ma jeszcze ojca. Ale mamę faktycznie jedną.
No i ojciec ma jakiś nerwoból w nodze. No i to mama jest tym uniwersalnym rodzicem od wszystkiego.
Powinnam natychmiast wyzdrowieć, ale znam mój organizm i wiem, że jak z temperaturą wyjdę z domu to nic dobrego z tego nie wyniknie.
Chłopak ma 3 kończyny zdrowe, może sam zrobić zakupy…
To właśnie chciałem zasugerować. A jak zrobi zakupy, to może potem mama znajdzie siłę, żeby z nich coś przygotować. MOŻE.
I tak właśnie będzie, ale musiałam się trochę wyżalić.
No bo komu jak nie Wam?
Dzień dobry, mimo że taki więcej szarobury.
Poprosimy coś na rozweselenie, niekoniecznie z procentami.
Pani już na pewno coś wymyśli, pani Gieniu!
Kawa ze śmieszkiem?
Witajcie!
Witajcie!
Ja poproszę uzdrawiającą duszę i ciało dobrą herbatę.
U Gieni dostać wszystko!
Z dostawą do łóżka?
To zależy, czy komputer masz przy/w łóżku.
Np. w tej chwili leżę w łóżku, pod kołderką, a na kołderce na podpórce na kolanach mam laptop.
To jutro Gienia przyniesie do łóżka pachnące bułeczki?
Nowina! Firefox już znowu pozwala zalogować się na Wyspie!
Powiedziałeś to Jo?
Tak 🙂
Nawet napisał.
Na Wyspie ciszaaa.
A u mnie hałas wiertarki gdzieś od sąsiadów…buuuuuu
Ha, u nas jedni z najemców remontują piwnicę jako przestrzeń magazynową. Mamy to samo, co prawda pięć pięter w dół, ale jednak się niesie.
Dzisiaj bardzo produktywny dzień, w skali całego projektu jestem 10% do przodu (ale nie tak, że wszystko dzisiaj, sukcesywnie nadrabiałem przez ostatnie dwa tygodnie). Akumulator naładowany (w samochodzie, mój jako tako działa), zakupy zrobione. Można zaczynać weekend. Za jakiś kwadrans idę na przerwę.
Jak zdrowie, Wyspiarze? Coś się poprawia po specjałach Gieni?
U mnie lepiej. Dziecko kupiło ortezę i teraz przyniosło zakupy. A ja przestałam leżeć w łóżku cały czas i trochę popętałam się po mieszkaniu.
Trzymam kciuki, oby tak dalej!
U mnie bez zmian, a właściwie ciągłe zmiany. Temperatura hojda się w te i z powrotem, ale w sumie jest lepiej niż gorzej.
No to żeby było dalej lepiej!
Słuchajcie, rok nam się kończy — rok Jeremiego Przybory na Wyspie — a my jeszcze nie mamy koncepcji!
Podawajcie, proszę, kandydatury…
Przychodzą mi do głowy same zjadliwe propozycje, takie jednak nie-Wyspiarskie
np. Andrzej Bursa.
Spokojnie. Prześpijmy to.
W sumie racja. Dobranoc!
Za wcześnie uznałam, że jest dobrze.
Nawet myślałam o zrobieniu pięterka, ale te wirusy to taką huśtawkę robią -lepiej -gorzej i tak w kółko.
DOBRANOC!
Wszystkich zasypało?
Witajcie Wyspiarze!
Gienia rozdaje śniadanie.
(chorym do łóżka w razie potrzeby)
Witajcie!
Jakie żwawe dziewczyny…
Żwawa Gienia, ale skąd ta liczba mnoga?
Dzień dobry, wyspałem się całkiem całkiem, jeszcze muszę coś pozałatwiać w najbliższej okolicy, a potem już będę.
Strasznie wysokie to piętro. Ale ja chciałam słowo o grzecznych dzieciach – bo tu gdzieś w tej piramidzie pojawiła się taka kwestia.
Człowiek powinien się zdecydować: chce mieć dzieci grzeczne (nie mylić z „kulturalnie się zachowujące”), czy takie, co to sobie w życiu poradzą? Bo nie można wychowywać myszy pod miotłą, a potem mieć pretensje, że sobie daje w kaszę dmuchać i jest mało przebojowa.
To powiedziałam ja – Jo, która większość życia zastanawiała się za co oberwie od rodziców: za to, że nie jest grzeczna, czy za to, że jest zbyt?
Witaj! Miło cię tu znów widzieć!
Nie od dziś ludzkość zmaga się z poszukiwaniem „złotego środka”. Automatyka i jej matematyczne modele uczą nas, że im większe wzmocnienie, czyli intensywność wysiłków, tym większa szansa na oscylacje aż do granicznych wartości.
Witaj Jo!
Miło, że zajrzałaś.
Wiem coś na ten temat, bo też miałam matkę, która całe SWOJE życie wmawiała mi, że ja nic nie potrafię. Choć to swoje życie może nie do końca, bo jak już wymagała mojej opieki zdarzyło jej się ze zdziwieniem zauważyć, że ja jednak może coś potrafię.
A jeśli chodzi o wychowywanie moich dzieci zasadniczo poniosłam porażkę. Ani grzeczne, ani radzące sobie w życiu. A może za dużo wymagam ?
Chyba mnie zmobilizowałaś narzekaniem na zbyt duże piętro.
Zrobię obiad i zbuduję hm…co Wy na to?
Wrzuciłabym jakiegoś gotowca, ale primo: cała wasza trójka zagląda do mnie, więc to by była powtórka powtórki – no BEZ PRZESADY jednak… a secundo: znowu nie mogę się zalogować, bo mi mówi, że niewłaściwe hasło, a potem nie przysyła linku do zmiany.
Tak więc chyba nie ma wyjścia, jak poczekać na twój obiad.
No dobra, już mnie zmobilizowałaś. Zabrałam się do roboty:
-umyłam naczynia
-niepotrzebnie straciłam energię na rozmowę (nazwijmy to rozmową) z mężem, że skoro jestem chora to może on łaskawie wyrzuciłby śmieci. Syn nie mieszka z nami i ma unieruchomioną rękę. No tak „przy okazji jak będzie szedł po piwo”. Dowiedziałam się, że nic mi się nie stanie (mimo temperatury) gdy się ciepło ubiorę i pójdę z tymi śmieciami.A śmietnik jest mu „nie po drodze”. Chyba faktycznie za dużo wymagam?
Teraz już tylko obiad i buduję.
„nic mi się nie stanie (mimo temperatury) gdy się ciepło ubiorę i pójdę z tymi śmieciami.”
No jednak nie. Bardzo nie
Zasadniczo przez lata przywykłam, zobojętniałam, ale jakoś dziś jednak się wkur…
Aby dalej zachować spokój wolałam mój wkurw „sprzedać” na Wyspie i teraz już spokojnie zabrać się za obiad.
Wiesz, wyniesienie śmieci przy okazji, jak mąż będzie szedł po… cokolwiek, to jeszcze okej, ale ten drugi pomysł to jednak, no, trudno przyjąć do wiadomości.
Toteż atakowana takimi pomysłami („za dużo wydajesz na lekarstwa, nie musisz ich zażywać codziennie”-to było po I udarze) przez lata nauczyłam się radzić sobie sama. I przy pomocy przyjaciół.
Dodatkowo padł argument „wyobraź sobie, że MUSISZ iść do lekarza”.
„No ale ja dlatego nie idę do Przychodni, aby nie wychodzić na zimno”. „To wyobraź sobie, że musisz”.
Ok, już się wyżaliłam, wezmę nóż do ręki, aby …pokroić cebulę do sznycli.
A w drugą stronę to nie działa? „Wyobraź sobie, że wynosisz śmieci”?
Oraz: ja też nie wynoszę „na żądanie”, tylko worki stoją za drzwiami na klatce i czekają, aż ktoś będzie schodził, np. na zakupy, żeby nie robić „pustego przebiegu” (ale nie na każdej klatce tak się da).
Sprzedano! Odbiór natychmiastowy, proszę nie składować w magazynie.
Ależ skąd!
Jak ja Was lubię!
Ja zrobię następne.
Posłałem ci link do resetowania hasła, daj znać, czy dotarł?
To poczekam z tym budowaniem.
Nop. Mam wrażenie, że mi się poczta wp rozwaliła. Od jakiegoś czasu sama decydowała, co mi wysyła, co przyjmuje. Kilka maili znalazłam nawet nie w spamie, ale od razu w koszu… Serdecznie mam ich dość.
Teraz chyba muszę chyba wszędzie pozmieniać kontakty… No super.
Załóż sobie nowe konto, np. na gmailu, ja ci je podmienię w bazie Wyspy i ponowimy operację…
P.S. Gmail pozwala na jednej skrzynce otrzymywać maile wysyłane na kilka kont…
Wiem, wiem. Podmień na rutynachaosu@gmail.com
Tak, wiem – jestem nieprawdopodobnie TWÓRCZA.
Zmieniłem, wysłałem.
Done.
Powiedz mi jeszcze, jak i gdzie co ustawić, żeby mi się wyświetlały w jednej skrzynce różne poczty…
Zajrzyj na Whatsapp-a.
Znamy, znamy ten dylemat.
Dlatego ja od Paniczów wymagam względnej kultury, ale też wymuszam (czasami) samodzielność. Chociaż w naszym przypadku to jest… pfffff… No ale…
Jesteś bardzo dzielna i skuteczna w tych wymaganiach.
Etam. Leniwa.
Chociaż przyznaję, że czasami ŁATWIEJ jest nie wymagać. Bo do tego potrzeba żelaznej konsekwencji.
I chwała Ci za to.
Tam zaraz…
Zrobiłam obiad i teraz mam pytanie.
Czy Jo ogarnęła logowanie i robi wpis, czy mam budować o Cyprze?
Sorki teraz przeczytałam wyżej, że zrobisz następne, więc robię.
Buduj, buduj. Mnie Gmail załamał, ale już poszło. Na zaś ogarnięte.
To ja na przerwę.
Wystąpiły utrudnienia w budowaniu.
Pięterko będzie, ale…jutro.
Damy radę do jutra!
Nie!
To nie takie utrudnienia co potrzebują misia.
Jeśli chodzi o moje chorowanie jest jako tako oprócz tego, że spuchła mi twarz (usta, nos).
Jeśli chodzi o rękę syna nic nowego się nie wydarzyło. Oprócz tego, że zły jak osa, ale kupił co trzeba.
To inny powód.
Jo kiedyś napisała, że chorobę w jej rodzinie da się przewidzieć -wystarczy popatrzeć na grafik wyjazdów służbowych Pitera.
To ja powiem tak -liczne telefony od moich znajomych da się przewidzieć -wystarczy, że Makówka zaczyna budować pięterko
No przecież nie powiem „nie mam czasu gadać, bo buduję „.
Tym bardziej, gdy wiadomo, że nigdzie się nie śpieszę, bo leżę w łóżku. No i miło było pogadać np. poprzez Ocean. Ale były też i inne rozmowy.
Też się już pożegnam na dziś. Dobranoc!
Lena nadal ma zasypany I. czy wyjechała?
Dobranoc!
Ostatni komentarz moje dobranoc?
Wołam więc Gienię. Dziś niech popracuje, na Święta będzie mieć wolne.
W Święta to dopiero zagonią ją do roboty.
Dzień dobry.
Na ile to możliwe.
Dobry, skoro nie jest gorzej.
Witaj Jo!
Hej, hej!
Jest tu kto?
Zapraszam piętro wyżej.
Witajcie!
Cytując klasyka: pogłoski o moim zejściu są cokolwiek przesadzone!
Po prostu obudziłem się po 11-tej i zamiast się z rana przywitać, poszedłem zjeść śniadanie.
A tymczasem była taka jedna Makówka co już była zaniepokojona.
Również milczeniem Leny i Quacka.
Już już, od razu poszedłem piętro wyżej!