16.I. 1942
K. dał mi dziś sto dolarów do sprzedania, których sam nie mógł sprzedać, bo to są dolary starej emisji, tak zwane ” wielkie”……………………………………………………………
Wobec tego zajechałem do antykwarni pana Zygmusia. Było już ciemno i prawie po omacku trafiłem do drzwi sklepu. Wszedłem cicho. Pan Zygmuś siedział przy stole oświetlonym jakąś fantazyjną lampą naftowa, przerobioną domowym sposobem na elektryczną i z wysiłkiem wkładał bucik. Na stole stała wielka butla kwasu solnego. Mały, czarny kotek siedział na półce nad stołem i bawił się wahadełkiem przy empirowym zegarze, który stanął prawdopodobnie na ostatniej godzinie tej epoki i więcej nie ruszył. Pan Zygmuś sapał, kotek trącał lapką wahadło obijające się z cichym dźwiękiem o złote kolumienki.
– Dobry wieczór panie Zygmusiu ! Pan się chce truć kwasem ?
– Aaa, dobry wieczór, cześć….panie, nie ma nic lepszego na nagniotki jak kwas solny. Właśnie sobie – tego – kwasem – cholera z tym butem…. – Język mu się plącze, wszystkie” l” wymawia w nieskończoność( najłatwiejsza do wymówienia litera na mocnym gazie) , widzę, że jak zwykle zalany, a nawet bardziej niż zwykle.
– Coś dzisiaj pan nie w formie – powiadam.
– Panie … jezdem pijany w d..ę , dali mi dzisiaj rady,,,,pfff….panie…. – i tu wzniósł palec do góry – jak ja się upiłem 17 września 1901 roku, tak od tego czasu…pan rozumie…. cholea z butem…pfff….
Kotek, korzystając z wielkiej przestrzeni zgiętych pleców pana Zygmusia, zeskoczył mu na kark i rozpoczął dzikie harce z frędzlami odrzuconego w tył szalika.
-A poszeee, psiakrew – i bezradnie ogarnia się.
Zdjąłem kota, i usadziłem go sobie na kolanach w moim kapeluszu.
– Panie Zygmuś… chciałbym sprzedać większą ilość dolarów… może pan coś tego….daję po 140, ale to ” wielkie”.
– Poaz Pan… to cholea…pijany jezdem! Przyjechał taki magnat, panie, to magnat Polak, świniarz z prowincji, to potem koniaczek,winko, likierek, brzdęk i masz pan…..a teraz piję Vichy !….
Przy słowie ” Vichy” bardzo mocno mu się czknęło i brzmiało jak ” Vi” a potem długie ” szszszszyyyy” uchodzące wraz z gazem z głębin żołądka dlugo i sycząco.
– Poaż pan te dolay. – Wyciągam dwie sztuki po pięć. Rozłożył na stole, pogładził palcami kiwając się na krześle i oglądając uważnie. Zdawało się, że jego oczy pływały w oczodołach nie umocowane żadnym nerwem. Lewe przewracało się, fikało koziołki i tańczyło, prawe uciekło gdzieś w zewnętrzny kąt i tkwiło nieruchome, przyczajone, jakby chciało wyskoczyć i rzucić się na pięciodolarówkę.
– Szeo się pan śmieje! Dobre obrazki… można puścić. Ma pan czas to poczekaj pan…..zrobi się. – Dałem mu całą paczkę.
– Panie Zygmuś, może lepiej jutro, pan coś dzisiaj nie tego…
– A skąd pan wiesz, że jutro bee lepiej…. dawaj pan. To cholea magnat Polak, świniarz z prowincji … tysiąc franków brzdęk i pijany jezdem, ale pan wie…. zaufanie może pan mieć….pfffff….
Zdjął kapelusz, wywinął wewnętrzny pasek skórki. podniósł podszewkę i zaczął upychac kapelusz dolarami, wsuwając je pomiędzy podszewkę i filc. Przy tym wszystkim puszczał oczy w tak dziki taniec, że mimo woli odczuwałem w głowie ból i musiałem się powstrzymywać, aby samemu nie zezować.
– Panie Zygmuś… co pan wyprawiasz z tymi oczami ?
– Jakbyś pan był pijany przez czterdzieści lat bez przerwy, to by się panu wszystko obluzowało. Orewuar.
Nałożył kapelusz, zamaszyście zarzucił biały szalik, wziął laseczkę z gałką i wyszedł chwiejnym krokiem.
Z kuchni wyszła jego ” opiekunka” francuska i zaczęła zabawiać mnie rozmową, jako, że już poznaliśmy się dawniej. Mówiliśmy najpierw o wojnie, potem o jedzeniu, a na końcu o panu Zygmusiu. „Ci Polacy spod zaboru rosyjskiego – du cote de Varsovie – to wszyscy tacy ” powiada. „Co zarobi, to wyda, bawi się, używa, … on już chyba dwa razy bankrutował, mógł mieć wielki majątek, ale co mu tłumaczyć….Już tak trzydzieści lat się z nim męczę …”
Poczęstowała mnie białym winem i chlebem z serem. Wspominała zeszłą wojnę. Niemców; wojna zaskoczyła ją wtedy na pograniczu belgijsko – luksemburskim. Mówi z dziwną godnością, z tą kulturą kobiety prostej, która dużo przeszła i dużo widziała. Rozmawiam z nią z przyjemnością o wszystkich tajnikach handlu antykwarskiego. Opowiada mi, że teraz w sklepie nie mają nic, bo nie chcą sprzedawać, wszystkie cenne i wartościowe rzeczy przechowują w domu – ” kiedy znów przyjadą do Paryża Anglicy i Amerykanie ” – powiada z tęsknotą w głosie.
Po półtorej godzinie zjawił się z powrotem pan Zygmuś. ” Sprzedałem po 135 ” ( spodziewałem się, zarobił 500 franków);Byłem zaskoczony, bo nikt tych ” wielkich ” dolarów nie chciał kupić, a ten uwinął się błyskawicznie.
Andrzej Bobkowski
Dzień dobry 🙂 Prezentowany fragment pochodzi ze „Szkiców piórkiem”…. wybrałam go na chybił trafił, ale z zamiarem pokazania swobodnego stylu Autora.:)
Jasne, że „Szkice….” nie są w całości takie zabawne, juz choćby z racji okresu, jaki obejmują. Szkoda, że Autor właściwie nie ” zaistniał”….dla nas. 🙁
Prawdę mówiąc, nie znam wielu autorów prezentowanych na Wyspie, także i ten nie należy do wyjątków. Jako dziecko nie lubiłam czytać książek. Uważałam to za stratę czasu. Lepiej było wdrapywać się na drzewa, grać w piłkę, czy bić się z chłopakami. W szkole średniej było podobnie. Mogę się jednak pochwalić(?), że nie czytając lektur, umiałam napisać sensowne i długie opowiadanie na temat 🙂 Czytać zaczęłam już jako mężatka i dopiero wtedy mi się to spodobało
Przeczytałam większość zaległych lektur i nie tylko. Zdaję więc sobie sprawę, o ile jestem do tyłu za Wami, którzy czytają dużo i od dawna… Ostatnio znowu nie mam na to czasu, chyba za dużo mam obowiązków, albo po prostu zaczynam się starzeć i te obowiązki zajmują mi więcej czasu. Takie życie, jak mawia mój mąż. Cieszę się, że chociaż tu sobie poczytam 🙂 jak nie Wasze wspaniałe opowiadania, to cytaty różnych autorów. 
Witaj Mirelko… ja lubiłam czytać od dzieciństwa…. mimo dość chłopczyńskiego usposobienia. Może dlatego, w domu był zwyczaj głosnego czytania i trzeba było sie jak najszybciej dowiedzieć co dalej ? 🙂
Witaj Wiedźminko 🙂 U mnie w domu rodzinnym czytanie było bardzo popularne. Mój ojciec po pracy albo czytał, albo rozwiązywał krzyżówki. Moja siostra też kochała czytanie, brat… Tylko ja jedna jakoś nie miałam żadnej przyjemności z tego. Wolałam biegać. Trenowałam co się tylko dało. Grałam w piłkę ręczną, potem w koszykówkę (chociaż jak na koszykarkę jestem kurdupel), trenowałam też pchnięcie kulą i biegi długodystansowe. Już jako dorosła osoba i matka dziecka, zapisałam się do klubu płetwonurków. Ruch – to był mój żywioł. Mam to chyba do tej pory. Nie usiedzę długo w jednym miejscu i znajomi śmieją się, że mam chorobę niespokojnych nóg. Nawet do kina rzadko kiedy chodziłam, bo wysiedzieć w jednym miejscu te 2-2,5 godziny, to istna tortura 🙂
Głośno czytał nam ojciec…. nie było jeszcze telewizji i dobranocek 🙂
Przypomniało mi się coś 🙂 Nie wiem dlaczego, ale na matematyce mieliśmy taki dziwny przedmiot jak „ekonomia polityczna”. Do dziś nie wiem, na cholerę matematykowi ta ekonomia była potrzebna. Mieliśmy jeden podręcznik „Ekonomia polityczna” Szeflera. To już tyle lat, a ja ją ciągle pamiętam
To znaczy pamiętam, że była. I to bardzo gruba, chyba ze 300 stron. Działała na mnie jak narkotyk. Po przeczytaniu kilku zdań – zasypiałam
Nie pomagało czytanie siedząc na pinezkach, czy stojąc. Przez pierwszy rok, udało mi się przeczytać ze zrozumieniem ok. 5 stron
I wyobraźcie sobie, miałam w swojej grupie dziewczynę, która tą książkę znała na pamięć!!!! Pisaliśmy kiedyś kolokwium. Nie powiem, większość z nas pisała „wariacje na temat”. Tej akurat koleżance nasza docentka pozaznaczała całe fragmenty, jako niesamodzielne. Potem wzięła ją na środek sali i rozpoczęła przepytywanie. Dziewczyna cytowała z pamięci całe ustępy książki, a my wodziliśmy palcami po książce i sprawdzali 🙂 Nie „walnęła się” nawet na słowo. 
Ja na jednym roku miałem „Ekonomie polityczną” socjalizmu, a na następnym kapitalizmu. I jedną i drugą wykładał prof. Woś (świnia nieprzeciętna!!). Jak on aberracji umysłowej od tego nie dostał to ja do dziś nie wiem!
Witaj Senatorze ! 🙂 Ja miałam najpierw kapitalizm, próbowałam nawet czytać „Kapitał ” ; całkiem dobrze był napisany, ale wymiękłam po 2 pierwszych rozdziałach. …. a potem jeszcze dziwniejszy socjalizm… Profesor od kapitalizmu był okropny i mówiło się na niego ” fornal”…. To on na egzaminie powiedział do mnie ” Proszę pani, człowiek to nie wróbel, się rozwija, z pani wyglądem mogę postawić trójkę….” Ten od socjalizmu był fajny, ale przedmiot był rozpaczliwy 🙂
Ja odwrotnie. Najpierw socjalizm.
Pamiętam Wosia jak na pierwszym wykładzie z „kapitalizmu” powiedział do nas mniej więcej tak: ” No, teraz będziemy się uczyć ekonomii bez: „przyjmując, że”, „abstrahując od”, „nie patrząc, iż”: )
No to jak on wiedział, że przez cały poprzedni rok pierniczyliśmy (z nim na czele) same głupoty, to po jaką cholerę znęcał się nad nami na egzaminach, świnia jedna??: ((
Jesteś pewien Senatorze, że ten Woś nie miał aberracji umysłowej? Może jako młody człowiek po prostu tego nie zauważyłeś 🙂 Nie wierzę, że ktoś normalny jest w stanie się tych głupot nauczyć 🙂 A może po prostu to ja jestem głupia? 🙂
Mirelko, jako absolwentka ekonomii zapewniam Cię, że nie jesteś głupia i nikt przytomny tego nie mógł się dobrze nauczyć. Jesli ekonomia kapitalizmu jakoś się kupy trzymała, to ta socjalizmu, stanowiła zbiór różnych dziwnych pojęć i wzorów. NIECZEGO z tego nie pamiętam i do niczego mi się zawodowo nie przydało. .. Tylko rachunkowość, trochę prawa cywilnego ( 3 lata uczyli ) no i, jak dla mnie… historia gospodarcza. 🙂
Mirelko, taki bryk Szeflera mieli u nas studenci politechniki, ale to cudo było jakieś cieńsze. Do dzis mam to, pięknie ozdobione komentarzami i rysunkami moich kolegów 🙂 A to dziewczę to była jakaś kretynka? Bo podobno to kretyni miewają fotograficzną pamięć….
Dzień dobry 🙂 Potwierdzam Wiedźminko, nazywało się to „Ekonomia Polityczna Kapitalizmu ” S.Szefler z zaznaczeniem „Dla studiów technicznych i rolniczych”, ten bryk był faktycznie o połowę cieńszy niż dla studiów humanistycznych, choć równie przeraźliwie nudny.
Nie upieram się i może faktycznie to było cieńsze 🙂 Ja zapamiętałam toto jako opasłe tomisko, nudne i bez sensu 🙂 Ostatecznie ostatni raz widziałam to coś ze 32 lata temu, to mogło mi się trochę pomerdać. A tej kretynce, to ja współczuję. Mój dziadek kiedyś zawsze mi powtarzał, że „lepiej jest grzeszyć i żałować, niż żałować, że się nie grzeszyło”. Ona może tylko żałować, że całą młodość przesiedziała w podręcznikach. Jakie wspomnienia będzie miała na starość?
Ależ nie pomyliłaś się Miro, ten podręcznik dla Polibudy był o połowę cieńszy, czyli Twój mógł mieć swobodnie 300 stron, ten mój miał tak na oko ze 150, ale też dobrze nie pamiętam objętości, bo podobnie jak Ciebie, natychmiast wprawiał mnie w potężne rozdarcie szczęk ziewaniem 🙂 🙂
To było na ZZZ… i wszyscy mieli tę świadomość. A egzaminatorzy z nudów dręczyli egzaminowanych… takie mam przekonanie 🙁
Muszę przyznać, że współczułam tej koleżance. Studiowała, ale nigdzie nie bywała. Nawet po zajęciach nie chciała z nami zajść do kawiarni na kawę. Prościutko do domu, do książek. A większość stosowała zasadę 4xZ, czyli:zakuć, zdać, zapić i zapomnieć
Współczuję jej uczniom. Muszą mieć przekichane. Rozumiem, że uczyć się trzeba, ale kiedy poszaleć? Na starość, jak w kościach łupie?
Ta koleżanka nie była nawet na otrzęsinach… a tak fajnie było…
Muszę przyznać, że czasami żałuję swojej decyzji przerwania studiów, ale wtedy uważałam, że jestem za nerwowa na nauczycielkę. Matematyka jest uważana za trudny przedmiot i wiele osób jej nie rozumie. Doszłam do wniosku, że jak mi część klasy nie będzie w stanie zrozumieć tematu, to ich po prostu wytłukę… Kiedyś byłam bardziej bojowa i nerwowa. Moje własne dzieci i mąż nauczyli mnie cierpliwości
Może bym się sprawdziła jako nauczyciel? Kto wie…
Nie żałuj Miro, mam siostrę nauczycielkę i kiedy słucham Jej opowieści, to ja już dawno bym z tymi bachorami wyłysiał i ocipiał, albo wymordował wsiech hurtem do nogi 🙂
No właśnie tego się obawiałam. Nie wyłysienia, czy ocipku, ale tego, że jak złapię jednego z drugim za grzdyl, to krzywdę zrobię…
Miłego czwartku Wam życzę
A tak w ogóle, to przepraszam, bo zdaje się pisałam nie na temat
To takie skojarzenie z nieznanym mi autorem…
Witaj Miral: ))
Świetnie napisałaś, przecież niekoniecznie musisz znać się na handlu dolarami i to starymi. Na dodatek we Francji. I na dodatek jeszcze na „stare” franki!: ))
Ale końcówka opowiadania mnie zaskoczyła, miałem przekonanie graniczące z pewnością, że imć pan Zygmuś, jak nic dulary zamieni na okowitę, bo wyraźnie potrzebowski był 🙂 🙂
Cześć: )))
Widać charakteru jednak był żelaznego!: )
A mnie się wydawało, że jak był w takim stanie, to mu ten kapelusz z dolarami wiatr poniesie i będą same straty 🙂
Pan Zygmuś miał klasę, a że nie trzeźwiał ? widać tak lubił 🙂
Faktycznie na handlu się nie znam i to nie tylko starymi dolarami. W zamierzchłych czasach próbowałam swoich sił w tej dziedzinie, ale doszłam do wniosku, że powinnam być do takiej działalności duuużo bogatsza z domu… Same straty:)
Kiedy tak jest dobrze Mirelko… 🙂
Dzień dobry: )))
Co użyjem to dla naaaaaaass,
Bo za sto lat, nie będzie naaaaaass…!!
Dzień dobry! Dzisiaj dzień pakowania.
A co do wpisu, to owszem, są tacy ludzie, co i na cyku zrobią lepszy interes niż inni na trzeźwo. Pod wieloma względami im zazdraszczam 🙁
Dzień dobry ! 🙂 Jeszcze nie przeczytałam całej książki, więc nie wiem jak to z panem Zygmusiem było… 🙂 Ale podoba mi się styl autora …
A propos Pana Zygmunta – wiecie czemu górale nie mają nigdy kaca? Nie dopuszczają by miał możliwość się pojawić!: )))
Z drugiej strony – nie wiem, czy to kwestia ciśnienia, czy czystszego powietrza, ale w górach u mnie kac jako taki pojawia się rzadziej, nawet jak zrezygnuję z klina.
Klina!!??? Ty potrafisz wypić klina!!??
Matko Przenajświętsza, ja nigdy nie dałem rady tego zrobić, a nie mogę powiedzieć bym tylko raz próbował!: )
Oj tam, dawno nie próbowałem 😉 a i potrzeby nie było. Na studiach różne sytuacje bywały, czasem i takie dwu- albo trzydniówki, że klin był obowiązkowy. Raz byłem na takich „wczasach”, że najmocniejsi zawodnicy zaczynali dzień od piwa, a potem było już tylko mocniej.
🙂
Ja mam taką ułomność, że choć kiedyś na raz mogłem wypić wiaderko, i to z tych większych, to później przez dłuższy czas samo wspomnienie smaku alkoholu mną tak telepało, że musiałem na następną okazję czekać i czekać!:(
No cóż, ja już dojrzałem do tego, żeby raczej jakość stawiać na pierwszym miejscu, kosztem ilości. Ale przyznaję, że i tak bywało, że człowiek kombinował, jak przy danej ilości funduszy nabyć jak najwięcej alkoholu, liczonego w procentach… Pamiętam zwłaszcza taniutki likier pseudo-Curacao (chyba tylko kolor miał wspólny z oryginałem), zionący chemią, po którym chyba jedyny raz w życiu zastanawiałem się nad odwiedzeniem ostrego dyżuru w szpitalu. Raz wystarczył, potem już byłem nauczony, co nabywać, a co omijać szerokim łukiem.
Pamiętam też to paskudztwo…..Ale pamiętam też dawny prawdziwy Bacardi. Ech, to dopiero rum!
Były też świetne Pinie – banan, ananas, a mocy trzymało to pod 70 gradusów! Miodzio!!: )))
A tego to akurat nie znam. Ale z rzeczy ponadczasowych, jak Bacardi, pamiętam i używam nawet czasem do dziś Campari Bitter, przy czym zaznaczę, że bez dodatków, jeno z lodem (w ilościach umiarkowanych oczywiście). Gorzkie, ale dobre!
Przyznam się szczerze, że ja też nigdy nie umiałam wypić klina. Pamiętam jeden raz, kiedy na imprezie chłopcy doszli do wniosku, że wino, które ktoś przyniósł (własnej roboty) jest za słodkie. „Rozcieńczyli” je wódką. Faktycznie, było mniej słodkie, ale ja po nim trzy dni chodziłam do tyłu 🙂 Pojechałam do wujka, na wieś i on kazał mi wypić klina. Nie dawałam rady… Kazał mi zatkać nos, bo wódka jest do picia, a nie do wąchania, i wypić. Faktycznie. Pomogło 🙂 Ale od tamtej pory nigdy więcej nie piłam takich wynalazków. I chyba nawet zapomniałam już jak taki kac wygląda. Nie miewam 🙂
Gratuluję, ja w sumie też, aczkolwiek zdarza się, że się zapomnę i nieco NADużyję… Nie żebym się sponiewierał, ale następnego dnia czuję, że powinienem był wypić NIECO mniej.
Bo zapomniałeś pamiętać, że szkodzi zawsze ostatni kieliszek.
Lub ostatnia szklaneczka!: )))
Niektórzy mówią, że to zimne zakąski szkodzą, a nie sam alkohol 🙂 Bo „alkohol jest dobry na wszystko”
Zimne zakąski też!!: )))
Ktoś już to pisał na Wyspie, nie pamiętam, kto, ale powtórzę: „Alkohol pity w miarę nie szkodzi nawet w największych ilościach!”
Ja!
Że se tak skromnie…: )
Chyba trzeba ogłosić sprzedaż cegiełek na wytrzeźwiałkę ? 🙂
Niee, chyba żeby ze skutkiem wstecznym, wcześniejszym o jakieś, hmm, 18-20 lat w moim przypadku. No niech będzie, że nawet 15.
A nie lepiej z tych cegiełek od razu zbudować ten przybytek, albo jeszcze lepiej jakiś przytulny bar ? 🙂
Miśku, ja już od dawna prorokuję, że nam ktoś w końcu przytulny „hotelik” postawi!: )))
Wytrzeźwiałka potrzebna jest albo nałogowcom, albo smarkaczom,którzy nie wiedzą jak pić i się dorwali. Także wotuję za zbieraniem cegiełek na przytulny bar z dobrymi trunkami. Nam się to bardziej przyda. Nałogowców raczej u nas nie ma i smarkaczy też
Czy ja wiem?….Miś się dobrze zapowiada…: ))))
Ale z zapowiedziami tak bywa, że nie zawsze się sprawdzają
Miśku ambitny, przyłoży się!: )))
Skoro tak twierdzisz, a Misiek nie protestuje, nie będę się sprzeczać
To niech się przyłoży 
Ja się przyłożę.Witam Wyspiarzy:-)) Z nauką to jest tak,że nie lubi się przedmiotów,które sprawiają problem z opanowaniem wykładanego materiału.Nie dotyczy to ekonomii takiej,czy siakiej,ponieważ jest w tym więcej propagandy,niż pierwiastków naukowych.A picie alkoholu,ostatnio polecane jest przez medyków kardiologow.Oczywiście ,tak jak ze wszystkim, trzeba znać umiar,jak to pięknie przypomina Senator. Pierwszy kieliszek zawsze otrząsa,a ostatni szkodzi.To tak dla przypomnienia.Pozdrowionka.
Na smarkacza, za młodym, na nałogowca, za starym, ni pies ni wydra:))
Podoba mi się pomysł Miśka…przytulny barek to jest to !A wytrzeźwiałka dla ewentualnych gości ? … jako, ze NAS nic nie zmoże 🙂
Lecę dalej, ale wrócę ….:)
Witajcie! Ile wspomnień…

Szeflera z dawnych lat pamiętam, ale na AGH dawało się to jakoś omijać szerokim łukiem. Dobrze pamiętam natomiast wykłady z filozofii marksistowskiej. Prowadził je Wit Jaworski, filozof (a przynajmniej absolwent 😉 ) i poeta. Na pierwszym wykładzie oświadczył, ze filozofia marksistowska jest trudna do pojęcia dla nieprzygotowanych umysłów, dlatego tytułem wstępu zaczniemy od Arystotelesa i Platona. A że godzin na filozofię w semestrze dużo nie było, tak się jakoś złożyło że do Marksa nie doszliśmy. Brakło czasu, trudno się mówi…
Ten Wit Jaworski ? Otarłem się o poezję onego, całkiem niczego ci ona 🙂
Epitafium tyrana
Kiedy mówił, ciemiężeni podtrzymywali mu zbrojne ramię, gdy zaniemógł, ostrzyli sztylety.
Kiedy wstał, dziękowali bogom
a on wyciął poddanym serca i złożył ofuarę wyroczni.
Co do gór i nadużywania – najgorszego w życiu kaca miałem właśnie w górach. W studenckich czasach zjechaliśmy się na obóz pod namioty u wylotu Doliny Chochołowskiej, każdy oczywiście coś tam w plecaku miał, a każda flaszka z innej parafii. Żeby nie mieszać kolejek, zlaliśmy wszystko do jednego kotła, podgrzali, coś tam przyprawili… Kocioł pojemność miał wystarczającą, aby następny poranek był nie do życia. Ale nikt się nie przyzna, że zdycha – poszliśmy w dolinę, a potem na Trzydniowiański Wierch. Podejście zajęło nam mniej czasu, niż nazwa sugeruje, ale pod szczytem dziwiłem się, że jeszcze żyję. Ale to już był koniec męczarni – ostre podejście wygoniło wraz z potem wszelkie trucizny, i do końca dnia byliśmy jak nowo narodzeni
Wypociliście kaca! 😀
Co do wyższości gór (o czym powyżej) przekonałem się czas jakiś później – na Mazowszu. Będąc okrutnie sponiewierany powyskokowo pewnego poranka wspomniałem Trzydniowiański. Ba, ale kudy do gór… „Małpa niegłupia – sobie poradzi” jak pisał Makuszyński, zamiast drapać się pod górę postanowiłem się wypocić w pompkach. Ułożyłem się na brzuchu na podłodze (to było łatwe 🙂 ) i jąłem się podnosić (co było już znacznie trudniejsze 🙁 ). Gdy wreszcie udało mi się unieść na wysokość rąk, zdumiałem się ciszą – walące młotem serce przestało hałasować, dotarło do mnie że po cichu też nie bije – ręce mi się ugięły i padłem na pysk jak bela. Wstrząs szczęśliwie przywrócił akcję serca, a ja się oduczyłem przesady w luzackim traktowaniu własnego organizmu
Dobranoc! Jeżeli będzie możliwość, dam znać, że dojechałem. Pozdrawiam!
Szczęśliwej podróży Kwaku ! 🙂 I udanego wypadu w te Trzy Doliny… będę za Tobą tęskniła 🙂
A dzisiaj ja idę spać jak jaki skowronek… Dobranoc!
Jutro, czyli u Was dziś, raczej mnie nie będzie. Muszę wybyć na cały dzień. Wieczorkiem (oczywiście u mnie) nie omieszkam zajrzeć 🙂 Miłego dnia wszystkim życzę
A to już piątek
Czyli początek kolejnego łyk endu 
A tak w ogóle, w końcu spadło u nas trochę śniegu
Jak się utrzyma do niedzieli, wybiorę się w końcu w te kaniony – zimą… Mam nadzieję, że się utrzyma 
Dzień dobry: )))
No i Quackie wziął i pojechał. Ciekawe czy rower zabrał!?
Dzień dobry w śpiewny piątek:)
Odwilż powolutku nadciąga…. u mnie od poniedziałku ? 🙂
Ale jutro i pojutrze mróz nam….nosy poszczypie!: )))
Dzień dobry 🙂 Melduję posłusznie, że zasiadam do M&H i może coś tam, coś tam naskrobię do północka, ale nic nie obiecuję, wpakowałem się w kneziowy dwór i poległem, myślałem, że znam na tyle Kajko i Kokosza, żeby dać sobie radę, ale ni diabła 🙁 🙁
Witaj Miśku.

Już wiem. Zanim się wetnę czekam na M&H.
Trzymam kciuki i wierzę, że poradzisz sobie, jak zawsze Miśku nasz ulubiony 🙂
Zapowiedź jest nęcąca 🙂
Do boju Miśku! Tnij, rąb, strzęp, wal, tłucz, siecz!!!….. Na pal raczej nie nawlekaj….. Chyba, że dla przykładu!: )
Witajcie 🙂
Dziś będzie mnie jeszcze mniej – goście, goście…
… dwie radoście.
Jak przyjeżdżają i jak odjeżdżają. 😀 😉
Pochwaliłam naszego wspólnego operatora, Jaśminko, i mam za swoje; co chwile mi się rwie łączność. :((
Nie pamiętam Wiedźminko. Masz po kablu czy radiowo? Ja to drugie. W maju się wynoszę. Taki sam abonament, 4 razy szybciej. Znajomi mają, sprawdzone. Multimedia wciąż oferują mi brak możliwości technicznych. Już się nawet nie denerwuję. Cierpliwie czekam na koniec umowy.
Ja mam kabel, Jaśminko 🙂
Dobranoc: )))
Wybaczcie, że tak Was zostawiłam na pół dnia, ale miałam gości, którzy się przed chwilką wynieśli. Ale teraz już mogę Wam tylko powiedzieć dobranoc
Dobranoc, śpij długo i smacznie, Senatorze!
Goście już się kładą spać, więc mogę też powiedzieć: Dobranoc 🙂