To opowiadanie, jak wspominałem już parę razy od premiery, powstało na kanwie zupełnie realnych wydarzeń sprzed dwudziestu paru lat, kiedy to dokuczał nam sąsiad z góry (a on pewnie uważał, że to my jemu dokuczamy). Obecnie już dawno nie dokucza z powodów, że tak powiem, naturalnych. Znaczy – nie straszy, odpukać.
« Długi czerwcowy weekend, czyli Małpia Wyspa i Babia Góra. | Czerwcowe wycieczki... » |
25
cze 2020
Dobry wieczór na nowym pięterku. A ja już mówię dobranoc…
Ale się uśmiałam!
Taki śmiech po północy dobrze robi, dziękuję więc panie Q.
Jak już się wyśmiałam przyszła chwila refleksji. Pomyślałam o moim upierdliwym sąsiedzie co wierci i wierci od wielu tygodni.
A potem zadumałam się nad wybieraniem mniejszego zła…
DOBRANOC WYSPO!
Dzień dobry


Uśmiałam się jak norka
Wróciłeś do tematu poruszanego na poprzednim pięterku, czyli do upierdliwych sąsiadów
Wierzę, że taki Krzyżak może być niesamowicie męczący… a i te „Prusaki” są dwuznaczne. Bo w sumie nie wiadomo, czy chodzi o mieszkańców Prus, czy o te małe (chociaż niekoniecznie małe) paskudne stworzonka, których tak ciężko się pozbyć…
Dodam jeszcze, że pracując w szpitalu, ciągle miałam obawy, żeby tych karaluchów nie przyciągnąć do domu. A były wszędzie. Nawet na bloku operacyjnym
Pamiętam, jak koleżanka z bloku opowiadała mi, że ich ordynator nie wierzył, że na bloku mogą być. Przecież odkaża się sale operacyjne ultrafioletem i wszystko ginie. Sale są wyjałowione na czysto. No to jak na korytarzu pojawił się duży okaz, zagnali go do gabinetu ordynatora
Najpierw usłyszeli wrzask, a moment później ordynator zarządził odkaraluszanie na bloku 
Jak to niektórzy muszą dostać naoczny dowód… Ale to ciekawe, że to wyjaławianie ultrafioletem nie pomogło. Chyba że karaluchy się chowały tam, gdzie ultrafiolet nie dochodził.
Według niektórych, po wybuchu bomby atomowej, karaluchom nic nie będzie. One mają chitynową powłokę i to chroni je przed działaniem wszelakiego promieniowania. Ultrafiolet, tak zabójczy dla żywych istot im jakoś krzywdy nie robi
Pomyślałam też, że chyba wszędzie są tacy sąsiedzi



Gdy jeszcze mieszkaliśmy u teściów, mieliśmy niesamowicie wścibską sąsiadkę. Skoro zorientowała się, że ze mnie niczego ciekawego nie wyciągnie, wzięła się za naszą małoletnią wówczas córkę…
Córka miała może ze trzy latka… byłam w kuchni (przez otwarte okno wszystko słyszałam), a dziecko bawiło się na podwórku. Sąsiadka zaczęła wypytywać córkę, czy tatuś przychodzi do domu pijany, czy są jakieś awantury… i o takie różne sprawy. Córeczka, najpierw nie wiedziała co to znaczy pijany, potem powiedziała, że awantur żadnych nie słyszała w domu, najwyżej u sąsiadów (w tym bloku mieszkały tylko 4 rodziny), a potem stwierdziła, że najlepiej pytać mamę, bo ona wie lepiej
Także od córki też niczego się nie dowiedziała…
Kiedyś wracałem z małą córeczką ze sklepu, towarzysząc starszej pani ze sporymi zakupami. Ponieważ mała dreptała, zaoferowałem jej wózek do podwiezienia tych zakupów. Sąsiadka skorzystała, i przez całą drogę usiłowała wydobyć z małej (spodenki, krótka fryzura, niezbyt gadatliwa) czy jest chłopcem czy dziewczynką. Nie odważyła się zapytać wprost, a mała przez całą drogę tak manewrowała, żeby nie zaspokoić jej ciekawości.
A to ciekawe – właściwie dlaczego córka tak manewrowała? Już wtedy miała poczucie humoru, czy to z przekory? (Ale gdyby z przekory, musiałaby chyba rozumieć sytuację?).
Mała przekora – od urodzenia nie znosi wścibstwa
Ile lat miała wtedy?
Jeszcze na spacery z wózkiem spacerowym chodziliśmy…
Mądre dziecko!
Choć wiesz…gdyby tatuś przychodził pijany i bił mamusię to nawet trzy letnie dziecko by to WIEDZIAŁO i jednak (niestety) WIDZIAŁO.
Natomiast wcale nie wiadomo czy powiedziałoby wścibskiej sąsiadce.
To jest często dramat takich dzieci, że one nikomu nie mówią, że bywają bite, a nawet molestowane.
Tylko mój charakterek nie pozwoliłby mi biernie czekać, aż mąż przestanie mnie bić. Jakbym nie dała rady rękoma, to bym coś do ręki wzięła
To oczywiście teoria, bo w praktyce, za bardzo się szanujemy, żeby na siebie podnosić rękę. W każdym przypadku można się dogadać, bez użycia siły fizycznej. Nie umiałabym żyć z kimś, u kogo przemoc jest głównym argumentem w sporach 
A co do bicia dzieci, czy molestowania, to masz rację. Wiele z nich nie mówi o tym nikomu… boją się. Współczuję im bardzo, ale niestety, taka jest psychika ludzka…
Nie tylko boją, ale i też wstydzą. I jednak kochają tych rodziców.
Nie zapomnę mojej rozmowy z dziewczyną z Domu Dziecka. Taką zbuntowaną nastolatką, z której wyszła biedna dziewczyna, która tłumaczyła, że mama ją oddała, bo związała się z facetem …reszty mogłam się domyślać.
„Bo wie pani, mama mnie TEŻ KOCHA, o! przyniosła mi pomarańcze-wyciągnęła z dumą jako dowody miłości”.
W swojej pracy miałam trochę do czynienia z dziećmi z Domu Dziecka -prosiły, aby o tym nikomu nie mówić i opowiadały, że rodzice ich bardzo kochają.To nie były sieroty, ale…życie, samo życie.
Fakt. Strach i wstyd zamyka tym dzieciom usta. Nawet jest w psychologii określenie na to. Takie uzależnienie od agresora. Dotyczy to nie tylko dzieci… często kobieta (bo głównie to one są ofiarami), nie potrafi odejść od kogoś, kto znęca się nad nią fizycznie i psychicznie. Trwa w takim toksycznym związku latami… nie potrafi się z niego wyrwać i popada w coraz większe uzależnienie. Przemoc uważa za coś normalnego…
Trudno takim ludziom pomóc, bo nie zwierzają się nikomu ze swoich problemów, a agresor jest bardzo miły dla sąsiadów i nikt nie wierzy, że dla żony może być takim okrutnikiem
No i często w przerwach między agresją potrafi być miły dla ofiary i nawet przepraszać, a potem…
No właśnie…
Chociaż mój wujek nie przepraszał swojej żony. Miała raka i nie mogła pracować. Prześladował ją, zrobił specjalną obejmę na lodówkę, żeby odciąć od jedzenia. Często życzył jej, żeby w końcu „zdechła” i uwolniła go od siebie. Nie bił jej, ale znęcał się psychicznie. Jednocześnie był przemiłym sąsiadem, bardzo religijnym, noszącym chorągiew na procesjach i klęczącym przed samym ołtarzem. Gdy ciotka poskarżyła się jednej z sąsiadek, ta popatrzyła na nią jak na wariatkę i powiedziała, że ciotka musi mieć jakieś urojenia, bo przecież jej mąż to taki „święty człowiek”… dobry i uczynny…
Masz rację, Bożenko. Ciotka była cioteczną siostrą mojej mamy. Nie żyje od wielu lat. „Zdechła”, jak to jej życzył własny mąż
Nie wiem co się z nim teraz dzieje i nie interesuje mnie to. Mam tylko nadzieję, że ktoś inny odpłacił mu za wszystko co przy nim przeżyła moja ciotka. Karma wraca…
Prawdą jest, że tacy niby zagorzali są najgorsi. Eksponują swoją religijność, jak towar na wystawie, a w gruncie rzeczy są nieludzcy. Brak im podstawowej szczypty empatii…
Przykro mi z powodu mojej ciotki, bo w chwili gdy potrzebowała otuchy i wsparcia, jej mąż „wypiął” się na nią. Przestała go obchodzić, a nawet stała się zawadą… przestała być dla niego przydatna…
Potem, gdy mieszkaliśmy już we własnym mieszkaniu, też mieliśmy wścibską sąsiadkę. Chyba strasznie się nudziła i wiecznie siedziała w oknie, a jak ktoś wchodził do naszej klatki schodowej, biegusiem leciała do wizjera w drzwiach

Żeby wiedziała, że ktoś w domu jest. Nie jestem zwolennikiem wydzierania się na siebie, mój mąż też nie. Żadne z nas nie ma takiego kłopotu ze słuchem, żebyśmy musieli na siebie się drzeć. Poza tym nie uznaję (mój mąż również) „publicznych” awantur. Nie wszyscy muszą wiedzieć co jest przedmiotem naszych sporów. Bo przecież one są zawsze, jest nawet powiedzenie, że „nie ma chatki bez zwadki”…
Po informacji, że mamy taką wścibską sąsiadkę, wyszedł na balkon i zaczął udawać, że wymiotuje… balkon mieliśmy spory, przedzielony od sąsiadów ścianką. Sąsiadka zaciekawiona, kto to wyszedł wystawiła głowę i spojrzała z zaciekawieniem… a ten „aparat” powiedział jej grzecznie „dobry wieczór” i jak gdyby nigdy nic, wszedł do mieszkania. Trzeba było widzieć jej minę… 
Mieszkaliśmy na parterze… na każdym piętrze były po dwa mieszkania, a ona mieszkała naprzeciwko nas…
Nie było możliwości, żeby ktoś nas odwiedził bez niej. A jak nie zauważyła kto przyszedł, to przybiegała pożyczyć soli
Kiedyś mi powiedziała, że u nas jest niesamowicie cicho, tak jakbyśmy wcale nie mieszkali… no to zaczęłam jej puszczać muzykę z radia, trochę głośniej niż normalnie
Kiedyś mieliśmy gości. Jeden z nich, to wielki jajcarz
Przypomniało mi się jeszcze coś
Po godzinie doszliśmy z mężem do wniosku, że albo facet nie ma nerwów (bardziej nerwowy by jej chyba przydzwonił), albo już od dawna śpi w najlepsze i te krzyki wcale do niego nie docierają…
Nie wiem, czy mój ryk, czy może sama zauważyła, że na mężu to nie robi wrażenia… doszłam jednak do wniosku, że też musieli mieć otwarte drzwi balkonowe i chyba mnie usłyszała 


W Polsce mieszkaliśmy w bloku kolejowym i ten blok to była tak zwana „elka”. Obok stała druga, jakby zamknięcie… tworzyło się coś w rodzaju studni…
Pamiętam było bardzo ciepło, więc chociaż na parterze (ale był to wysoki parter) drzwi balkonowe mieliśmy otwarte. I gdzieś tak ok. 23 jakiś podpity mąż wrócił do domu. Żona zaczęła na niego wrzeszczeć. Tekst był może dziesięciominutowy, powtarzany niemal bez zmian. Dowiedzieliśmy się różnych rzeczy na temat pijanego małżonka, a także na temat jego rodziców i rodzeństwa. Wszystko to wykrzyczane… po pół godzinie miałam dość. Ile można tego samego słuchać?
Gdy zaczęła ten sam tekst po raz dziesiąty, nie wytrzymałam. Gdybym wiedziała w którym to mieszkaniu, chyba poszłabym i dała jej w pysk. Ale w takiej „studni” głos niesie i nie wiadomo skąd pochodzi… więc tylko wyszłam na balkon i ryknęłam, żeby już skończyła i dała ludziom spać
O dziwo, pomogło
I to jest właśnie ten powód, dla którego wolimy nasze nieporozumienia załatwiać między sobą, bez udziału osób trzecich
Inna sprawa, że jeśli mamy problem (różnicę zdań) rozmawiamy tylko na ten temat. Nasze rodziny zostawiamy w spokoju, bo one nie mają z tym nic wspólnego. Po co je mieszać?
Witajcie!
Z dużą przyjemnością przeczytałem krzyżacką metaforę!
Paradoksem jest, że Krzyżacy, którzy wytępili Prusów, w końcu przejęli ich miano…
Prawda? Wystarczy kilkaset lat, żeby…
Swoją drogą, aż się przypomina opowiadanie Bradbury’ego z „Kronik marsjańskich”, w którym wiele lat (wieków?) po wytępieniu rodzimych mieszkańców Marsa ludzka rodzina nazywa siebie Marsjanami…
Dzień dobry, ależ się udało wywołać grad komentarzy!
Tak sobie myślę, jakich sąsiadów Rodzice mieli w bloku (czy też: mieliŚMY, jak jeszcze mieszkaliśmy razem).
Po lewej mieszkał kolega Andrzej, który miał niefajnych rodziców: tatuś pił, pił, aż się zapił, mama była specyficzną osobą, z pewnymi społecznymi zahamowaniami czy też antypatiami. No i robiła tatusiowi awantury, poniekąd uzasadnione piciem.
Po prawej mieszkali ci sąsiedzi od papugi i żółwia, i z nimi mieliśmy chyba najlepsze układy. Mieli co prawda pieska Perełkę, strasznie szczekliwego, cokolwiek się tylko ruszyło na klatce, natychmiast włączało się przenikliwe, wysokie szczekanie. Potem Perełka się trochę zestarzała i już się tak nie darła.
Nad nami mieszkała samotna mama z synem Piotrkiem, trochę ode mnie starszym, kolegowaliśmy się, ale nigdy nic dobrego z tego nie wyszło. Czasem bywało głośno, jak mama robiła Piotrkowi awanturę o coś. Ale nie było to zbyt częste.
Pod nami było chyba najgorzej: mieszkał samotny mężczyzna, pan Stefan, który był nocnym portierem w hotelu, co nie byłoby jeszcze takie straszne, ale miał poprzestawiany cykl noc-dzień i jak robił popijawy z kumplami (bardzo, bardzo głośne popijawy, z muzyką i pijackimi rykami), to nieodmiennie w środku nocy.
Poza tym, po skosie na górze i na dole mieszkali raczej zwyczajni ludzie, bez ekscesów.
Witajcie!
Się przywitałam, a poniżej żegnam. Na chwilę, nie cieszcie się, że całkiem zniknę.
Paaaa
Dzień dobry, żar leje się z nieba, fajrant i przerwa.
A ja jestem częściwo ciałem, natomiast duch gdzieś odleciał tak się dziwnie czuję.
Mam nadzieję, że to nie początki choroby, a tylko reakcja na jakieś zawirowania atmosferyczne.
Dlatego właśnie dobrze mieć w domu pod ręką siatkę na motyle…
Na łapanie ducha? Ta siatka?
Zwykła siatka na zakupy nie wystarczy?
A złapałaś?
No to wystarczy.
Nieeee.
Zapomniałam, że siatka na zakupy zalana truskawkami kręci się w pralce i nie miałam pod ręką.
A zresztą, po co mi dusza skoro boli mnie cały człowiek tzn. głowa i wszystkie odnóża.
Dziękuję, zaczynam dochodzić do siebie, temperatury nie mam, no przecież muszę być zdrowa do wyborów!
Może zmiany ciśnienia, macie w promieniu 70 km od Krakowa dwa ośrodki burzowe, i to symetrycznie, nad Bielskiem i Nowym Sączem.
Jak Wam upał szkodzi na tyle, że i gadać się nie chce, to ja wracam do swoich zdjęć

To co miałam zrobić dziś, jest zrobione i mogę się zająć swoimi sprawami. Na jutro mam trochę „latania” i przeróżnych zajęć, więc na kompa za dużo czasu mi nie zostanie… czyli dziś muszę zrobić jak najwięcej
Dobranoc!
Witajcie!

Trzymam kciuki za powrót Makówki do zdrowia i żywiołowości! 🙂
Dzień dobry, na razie prognozy sprawdzają się co-do-joty…
Witajcie!
Dziękuję za kciuki i misie.
Czuję się jakoś dziwnie, ale (póki co) nie wiedzę objawów klasycznej infekcji. O innych przyczynach wolę nie myśleć.
No przecież mam plany na najbliższe dni:
-dziś knucie
-sobota -wycieczka
-niedziela wiadomo -wybory.
Dzień dobry

Jakoś tak się chmurzy… co wcale dziwne nie jest. Ma być burza i to solidna. Ale temperatura i tak nie spadnie
Dzień dobry 🙂 Osobiście dostałem niezłą szkołę współżycia z innymi lokatorami ,kiedy przez pięć lat w obecnym 46 metrowym lokalu mieszkaliśmy razem z inną rodziną z dzieckiem . Było , minęło ,było wiele przeprosin , wiele toastów na zgodę i została przyjazń do dnia dzisiejszego . Po upadku słusznie minionego okresu zostałem Przewodniczącym Zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej . Pełnię tę funkcję aktualnie i dopiero teraz okazało się , kto z lokatorów zasługuje na szacunek i uznanie , a kto jest zwykłym ,warszawskim rozrabiakiem . Nie ma chętnych do konkretnej , niezbędnej pracy , ale do pomstowania i krytyki to chętnych nie brakuje . Ale jakoś dajemy sobie radę i blok w którym mieszkamy , został kapitalnie odnowiony , unowocześniony i zaliczony do historycznych zabytków Zatem , praca nie poszła na marne i to cieszy .
Brawo, Maksiu! Takie postawy należy nagłaśniać i promować!
Do braw dla Maksia się dołączę

Zawsze to miłe, gdy nasze wysiłki dają konkretne efekty
I jeszcze te efekty są doceniane.
Ale jak pisze Maks, nie przez wszystkich

Zawsze znajdzie się jakiś malkontent, który szuka dziury w całym. Poza krytyką do niczego się nie weźmie… chyba też znasz takich?
Ba!
Jeszce jedna uwaga . Wszystkie liczniki prądu i gazu zostały zainstalowane poza lokalem mieszkalnym . Nie ma szans na własne manipulacje przy tych urządzeniach . Każdy lokal wyposażony jest w automat do awaryjnego włączania i wyłączania sieci elektrycznej i w czujniki ulatniania się gazu . Piwnice , to otynkowane pomieszczenia z półeczkami i normalnymi drzwiami . Trochę to kosztowało , ale prawie wszyscy są zadowoleni .
Świetne. U nas nie ma gazu, właśnie dlatego, że ani poprzedni, ani obecny właściciel za bardzo się bał. Ale prąd w porządku.
Witaj Maksiu!
Gratulacje za pracę zakończoną sukcesem. To zawsze miłe, gdy praca nie idzie na marne.
W trzypokojowym mieszkaniu kamienicy na Galla(wcześniej Popiela) mieszkały trzy rodziny. Każda miała swój pokój, ale z wspólną kuchnią i łazienką wraz z wc w jednej klitce.
Najpierw wyprowadziła się jedna sublokatorka i wtedy rodzice dostali przydział na dodatkowy pokój, gdyż wtedy ja już byłam (w widocznej gołym okiem) drodze.
Natomiast w jednym pokoju nadal mieszkał bardzo złośliwy pan, ale szkoda moich nerwów na opisywanie jego złośliwośći.
Wyprowadził się gdy byłam w szkole. Długo pusty pokój stał zaplombowany, bo uważano, że rodzinie 2+1 wystarczą dwa pokoje.
To już były czasy kiedy jednak nie było tak dużo chętnych na przydział na pokój przy rodzinie z dzieckiem.
W końcu udało się uzyskać przydział na trzeci pokój i wtedy (ha, ha) w liceum miałam swój własny pokój! Skrzętnie korzystali z tego moi znajomi klasowi i w ten sposób u mnie stale ktoś był co „akurat przechodził i wpadał na chwilę”. Rodzice się złościli, że ja nie mam kiedy się uczyć, bo cały czas mam gości.
Podobne kłopoty z lokatorami miał mój dziadek.
W końcu, gdy babcia zmarła, wynieśli się, a my mogliśmy się wprowadzić. Dziadek wprowadził się do tych dwóch pokoi z kuchnią, które oni zajmowali, a my zamieszkaliśmy w trzech pokojach z kuchnią…
Po wojnie dokwaterowali do jego własnego domu rodzinę. Długie lata nie mógł się ich pozbyć. Wtedy były jeszcze czasy, że nie można było wyrzucić nikogo na ulicę. Trzeba było dać mieszkanie zastępcze. A skąd dziadek miał je wziąć? Siedzieli na dwóch pokojach z kuchnią. Oczywiście nie płacili czynszu, a wymagania mieli! Jakby to oni byli właścicielami. Korzystali bez pozwolenia z ogrodu i rwali co im pasowało, chociaż to dziadek sadził różne warzywa. Z owoców też korzystali, chociaż przecież do nich nie należały. Nie chcieli się wynieść, bo gdzie im byłoby lepiej
Dawne dzieje… byłam wtedy dzieckiem… prawie 60 lat temu
O tak, takie opowieści o dokwaterowywaniu to rodzina małżonki by mogła snuć a snuć.
Wieczorne posiady przy ognisku są możliwe, ale prosimy zachować dystans, rozwagę, trzeźwość umysłu i zdrowy rozsądek! Przytulać się będziemy za rok 😉 – to fragment regulaminu bazy namiotowej na Gorcu.
Młodzi przytulać się będą za rok? -czemu jakoś trudno mi w to uwierzyć?
Taaak, ja też to widzę…
Najbardziej rozśmieszyło mnie zachowanie dystansu w namiocie.
Natomiast już serio – te zaostrzenia zabiły ducha bazy, gdzie każdy mógł przyjść i rozbić namiot za symboliczną opłatą.
Chyba przestało padać, więc mogę wyruszyć w trasę

Do popotem
Ja też do popotem -czas się zbierać na uliczne knucia.
Pogoda jakby zrozumiała,że to ostatni dzień przed ciszą wyborczą -przestalo padać,wyszło słońce.I nawet nie stoję w korku!

Oby coś z tego knucia wyszło… tak Twojego, jak i Ukratka
To są te same knucia.
Tyle że ja taki szeregowy knujec, a Tetryk taki ważniejszy. W tym samym Stowarzyszeniu.
Taa, wielki pan, który trzyma wachlarze nad samym panem pisarzem…
Taż przecież Tyś jest stowarzyszeniowym pisarzem!
Trudno żeby wszyscy byli w zarządzie, ktoś musi być tym szeregowym

Przecież oboje idziecie w tym samym kierunku i nie jest ważne gdzie kto jest, ale ważne że coś robi. Każdy na tyle na ile może…
Zanim Tetryk wyjaśni ja sprostuję – nasz Ukratek nie jest w Zarządzie naszego Stowarzyszenia. Natomiast organizuje chórek i jest autorem różnych tekstów.
A w ogóle w naszym Stowarzyszeniu są wspaniali ludzie i wzajemnie się bardzo lubimy, choć oczywiście bywają i różnice zdań.
Dziś po Ratuszem przemawiali zwolennicy wszystkich partii demokratycznych i tacy też są wśród członków naszego Stowarzyszenia.
O zarządzie wspomniałam, bo to samo serce Stowarzyszenia.
Ale żeby to serce biło, musi do niego być ciało i to jest moja główna myśl
Fajrant, upał i przerwa…
Moje ptasie pięterko jest już gotowe (a przynajmniej tak mi się wydaje)

Poczekam z publikacją jeszcze trochę, aż to urośnie
Dopiero zaczynam wracać. Byłam na trzech różnych knuciach.
Jestem w autobusie, a tymczasem lunęło, nogi mi wchodzą do…, a jutro przecież będą potrzebne.
Ooo! Ty to jesteś knuj! Na mnie zaczęło lekko kropić akurat, gdy wsiadałem do autobusu, dopiero pod domem otwierałem parasol.
Dobry wieczór po przerwie. Ani burzki, ani deszczu. No niby wymarzona wakacyjna pogoda, ale jednak pracuje się w niej cinżko.
Zgłaszam postulat zainstalowania na Wyspie niewielkiego lodowca, może być w górnych partiach, na którym można by znaleźć odrobinę wytchnienia…
Zapraszam do Krakowa -tu leje i pochłodniało.
No jakby tak się można było teleportować…
Gdyby można było się teleportować, to zaprosiłabym do swojej klimatyzacji
Też chłodzi i to skutecznie…
A jak komuś zrobi się za zimno, to zawsze można wyjść na zewnątrz, żeby się nagrzać
…wystawiłbym głowę na zewnątrz.
Na krótko.
Współczuję



Wiem co to znaczy, gdy nie ma wytchnienia od gorąca
Chętnie by się skórę zdjęło (ale nie ma jak), gdyby to pomogło w ochłodzie
Mój brat w Polsce zainstalował sobie jakiś mały „ochładzacz”. Konsultowali to z moim mężem. Nie znam się na tym, ale wiem, że bardzo źle się śpi w gorącu, a taki „ochładzacz” pomaga wyrzucić wilgoć z powietrza i znacznie schładza temperaturę w pomieszczeniu
No nie, to ja wiem, znam takie ochładzacze i nawet całkiem przyzwoite klimatyzatory, które można przewozić między pokojami (żeby nie instalować na stałe agregatu dla całego mieszkania), nawet dobrzy znajomi z Warszawy sobie taki nabyli, ale może nie będzie tak najgorzej… albo przyjdzie burza i trochę schłodzi.
Ja oczywiście nie namawiam
Nie ma obowiązku kupowania tego, czy innego urządzenia… to tylko taka mała uwaga 
Dziś 20 km na rowerze, a po południu ponad 3 h na nogach… padam. Quacku, zapal lampkę p dobranocce, pls!
Ja zaliczyłam tylko tą drugą część -czyli ponad 3 h na nogach, ale też mi nogi odmawiają posłuszeństwa.
No ale jednak nie byłam na rowerze i wcześniej w pracy.
Śpij dobrze Ukratku!
Jasne, zrobi się.
Dzisiaj z żarówką świecącą ZIMNĄ bielą.
No to jak nie będzie nowych zdjęć Makóweczki, zapraszam na nowe pięterko